poniedziałek, 28 stycznia 2013

Ochrona rodziny

  Wydaje się, że Polska nie jest krajem wyznaniowym. Co to znaczy? Znaczy to, że żadna religia nie jest w niej uznana za ogólnoobowiązującą religię państwową. Na dodatek obywatele mają zagwarantowaną wolność światopoglądową. Żyjemy w kraju demokratycznym, gdzie o najważniejszych sprawach decyduje większość obywateli (poprzez swoich reprezentantów - posłów) ale z poszanowaniem praw mniejszości.
  Powyższe zdania są pustymi frazesami. Górnolotnymi, nadmuchanymi formułkami. Resztki tych złudzeń opuściły mój umysł w ostatni piątek i sobotę, gdy posłowie dali prawdziwy popis braku poszanowania praw mniejszości wyrażający się poprzez narzucanie jej pewnego światopoglądu. Nie muszę chyba wyjaśniać, że chodzi mi o te nieszczęsne, zakazane związki partnerskie. Rzadko kiedy zdarza się aby tyle głupoty, złości, nienawiści i braku elementarnej wiedzy zostało nagle ujawnione na oczach całej Polski. Jako obywatel z pewnością zapamiętam te gorzkie słowa przynajmniej do następnych wyborów.
  Państwo wyznaniowe można ustanowić jakimś jedno znacznym dekretem. Jest to uczciwe rozwiązanie. Żyjąc w państwie katolickim i będąc katolikiem nie przeżywam żadnych większych problemów. Wręcz przeciwnie. Całe prawo służy pogłębianiu religijności. Jeżeli chcę wziąć udział w rekolekcjach, które odbywają się w godzinach mojej pracy/ nauki to biorę od księdza kwit, przynoszę do pracy/ na uczelnię i sprawa załatwiona. Nawet będąc homoseksualistą staram się nie prowadzić czynnego życia seksualnego gorąco wierząc, że życie nie kończy się na tym "tu i teraz" i moje smutki, brak seksualnego spełnienia będą mi w przyszłości wynagrodzone. W państwie katolickim nie ma też dylematów co do nauczania religii w szkołach czy wieszania krzyży w instytucjach publicznych. Ktoś powie: no a co z nie-katolikami? No nic. Raczej ich tu wcale nie ma. W konstytucji tego państwa jest powiedziane jasno i dobitnie, że oto: państwo katolickie, wyznaniowe, dla katolików. Pozostali nie mają prawa rościć sobie pretensji do swoich praw. Tak samo jak niepalący nie mają prawa domagać się niepalenia w pociągu, w przedziale dla palących. To jest uczciwe postawienie sprawy. Każdy wie o co chodzi.
  Jednak państwo wyznaniowe można też stworzyć w inny zgoła sposób. Taki trochę bardziej zmyślny, jakby z tyłu, "od dupy strony". Oficjalnie przyjmijmy, że w naszym kraju X panuje demokracja, wolność wyznania, światopoglądu (oczywiście o ile nie jest to światopogląd zagrażający demokracji). To są bardzo modne i ładne słowa, które wszystkim się podobają, które gwarantują poparcie. Jednak prawo w tym państwie jest jakieś jakby "kulawe". Pomimo założeń o światopoglądowej transparentności staje się coraz silniej zależne od głównego nurtu światopoglądowego (podzielanego przez obywateli i posłów). Większość obywateli nie widzi tego zjawiska albo też im ono nie przeszkadza, ponieważ to te poglądy większości są owym prawem właśnie utwierdzane, wywyższane do rangi ogólnokrajowych, oczywistych, prawidłowych. Powiem więcej: światopogląd zyskuje rangę prawa. Wiele osób cieszy się, bo widzi, że ich przekonania są "szanowane przez państwo". Sprawy, które są dla nich ważne zyskują teraz nowy wymiar - są obowiązujące dla wszystkich. Ktoś może nawet poczuć moc sprawczą w sobie, że oto uważał zawsze wiarę w dwóch bogów za coś nikczemnego i Ustawodawca w końcu przyznał mu rację, w końcu go wysłuchał i zakazł prawnie mówienia o dwóch bogach pod karą grzywny. No może postawił te fotoradary ale przynajmniej pedałom dokopał tak, jak trzeba! (No bo czego się panoszą? Zboczeńce jedne!).
  Jednak Polska, wbrew pozorom, nie jest krajem X, Drogi łatwowierny Czytelniku. Polska jest krajem świętym. Świętym wiarą ojców i świętym świętą męczeńską historią ukazującą mesjański charakter. Czy święci ludzie mogliby postępować tak niegodziwie jak politycy kraju X? Ależ skąd! Politycy kraju X kompletnie nie interesowali się tymi maluczkimi, których była garstka i nic nie robili sobie z konstytucji, która gwarantowała wolność wyznania i światopoglądu. Polscy politycy wręcz przeciwnie. Dla nich najważniejsze są właśnie te sprawy, które dotyczą najmniejszych, pokrzywdzonych: in vitro, aborcja, eutanazja, związki partnerskie, przemoc wobec kobiet... Ach, bez liku tych drobnych spraw dotyczących garstek ludzi a parlament właśnie nad nimi najczęściej się pochyla. Dlaczego? Po prostu z MIŁOŚCI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ. Pochylają się parlamentarzyści nad zbłąkanymi owieczkami aby nawracać tych pogubionych. Metoda jest prosta: jak nie kijem, to pałką. Państwo nasze jest święte i wymaga ofiar! Taka to jest wolność. W naszym kraju nie ma "wymysłów", że sobie jakaś grupa obywateli nagle wymyśliła, że chce mieć jakieś tam niepotrzebne, bezproduktywne związki. Przecież gdyby państwo stało się tak pobłażliwe to by zaraz cała ta chałastra na głowy powchodziła. Zaraz by zoofile się obudzili i poczęli się domagać dopłat unijnych do ociepleń bud dla swoich psów. Gorzej! Mogłoby się nawet okazać, że tych ludzi, którzy mają inny światopogląd jest więcej albo, że nie wszyscy są święci i co wtedy? Po co tym się zajmować.
  Cieszy mnie niezmiernie, że wiarę chrześcijańską otrzymałem z innego źródła, bo tego rodzaju "nawrócenie" najpewniej uczyniłoby ze mnie największego ateusza. Ja widzę państwo inaczej. Chciałbym takich praw, które nie zmuszają nikogo do tego, by postępował wbrew swojemu światopoglądowi czy religii. Jako katolik protestowałbym, gdyby zmuszano do in vitro, aborcji, eutanazji czy do wstępowania w związki partnerskie zakazując małżeństwa. Jako katolik byłbym szczęśliwy widząc, że ktoś, kto dotąd gardził moją religią postanawia nagle ochrzcić się albo rezygnuje z aborcji pomimo trudnej sytuacji materialnej. Powiedział bym, że to ktoś, kto dobrze robi i kto podoba się Bogu. Dlaczego pani Krystyna Pawłowicz woli podjąć te decyzje za tych ludzi? Czy to jest postawa wiary, że ktoś nie popełnia grzechu, bo jest zakazany prawnie? To jest chyba rozsądek - nikt nie chce siedzieć w więzieniu, tu nie ma transcendencji.
Ja chciałbym po prostu takiego państwa, w którym obywatele są największą wartością. Państwa, które jest umową społeczną a nie świętym męczennikiem dla którego trzeba się wyrzekać wszystkiego i zwalczać wszystko chociaż nie ma wojny. Państwa, w którym to nie ja mam na klęczkach tłumaczyć dlaczego chcę założyć związek czy firmę tylko to państwo ma mi wykazać, odwołując się do jasnych, rozumowych, ogólnozrozumiałych i nieświatopoglądowych przesłanek, że moja działalność jest źródłem społecznego zła i dlatego nie będzie legitymizowana. Państwa, w którym wiara jest moją sprawą.
No i wreszcie na koniec zastanawia: dlaczego to wprowadzenie związków partnerskich sprawia, że małżeństwo przestaje być chronione przez państwo? Zastanawiam się nad tym przez dwa dni... Przypuśćmy, że w konstytucji napisano aby chronić Afroamerykanów przed dyskryminacją rasową. No i są chronieni. Czy w takim razie Azjatów już chronić nie można by było, bo by to Afroamerykanom zaszkodziło? Skąd ta "niepodzielność uwagi"? Teraz zaczynam rozumieć ideę fotoradarowania i filmowania wszystkiego. Polski wymiar sprawiedliwości i policja zajęci są ochroną rodziny natomiast kamery i fotoradary chronią reszty.