Kompletnie nie zgadzam się z opiniami,
według których zło, które od lat dzieje się na tzw. Marszu
Niepodległości jest jedynie medialną konstrukcją tworzoną przez
nierzetelne telewizje i gazety.
Dla osoby trzeźwo patrzącej na
rzeczywistość jest jasne, że media zawsze zajmują się
wyłuskiwaniem wydarzeń, które najbardziej przykuwają uwagę. Jest
to uzasadnione z przyczyn marketingowych ale również jedną z ról
mediów jest informowanie swych odbiorców o zagrożeniach. Nie jest
winą mediów, że ów marsz takich zagrożeń dostarcza.
Ja sam nie byłem uczestnikiem marszu
(żadnego z resztą) jednak kilku moich znajomych brało w nim udział
w różnych latach. Czytałem też opinie świadków. Oczywiście w
każdym tego rodzaju zgromadzeniu uczestniczą ludzie spokojni i
niespokojni. Jednak z jakiejś przyczyny ten marsz już po raz trzeci
przyciąga najliczniejszą grupę "niespokojnych" spośród
wszystkich tego rodzaju uroczystości [przypomnijmy: sobota - marsz
antyfaszystowski; niedziela - marsz PiSu w związku ze Smoleńskiem;
poniedziałek - marsz prezydenta RP i marsz PiSu w Krakowie; żadna z
tych uroczystości nie doprowadziła do zniszczeń porównywalnych z
tymi z Marszu Niepodległości]. Skoro tak dzieje się po raz trzeci
to nie możemy stale twierdzić, że to jakieś losowe zjawiska (za
każdym razem inne?) stoją za tą sprawą ale musimy przyjąć, że
przyczyny są bezpośrednio związane z marszem.
W internecie można spotkać masę
spekulacji na ten temat. U jednego ze znajomych na fb znalazłem
komentarz, w którym ktoś prezentuje swoje rozumienie tej sytuacji:
„Wiesz dlaczego je wywołują? Bo właśnie media wyłączają je z dialogu społecznego, obrażają, poniżają i oczerniają. Wiesz, że Bogu ducha winnym ludziom policja wchodzi rano do domów? Że ogranicza im się swobody obywatelskie wyłącznie za poglądy, za to, że się stawiają? To rodzi frustrację i nienawiść, takie są konsekwencje wmuszania ludziom jedynego słusznego poglądu, wbrew woli zdecydowanej większości. Ludzie dają upust emocjom i tyle”.
Nie chcę się spierać, bo jeśli ta
osoba zna faktycznie takie sytuacje to być może takie zjawisko
występuje. Nie może być jednak zjawiskiem powszechnym, bo wówczas
i ja bym o nim słyszał. Pamiętamy z mediów sprawę tzw.
Antykomora. Wydaje mi się, że tutaj może chodzić o tego rodzaju
sprawy. Ja sam pamiętam, że uważałem za przesadną reakcję
państwa wobec tego człowieka pomimo to, że szczerze popieram
prezydenta Komorowskiego a działalność Antykomora nie była raczej
krytyką polityczną ale swego rodzaju słowną chuliganerką -
bezpłodną pod kątem refleksji ale też moim zdaniem niegroźną
jeśli chodzi o ewentualne nawoływanie do przemocy. Pamiętam, że
podpisałem nawet jakąś petycję w obronie tego człowieka - sprawa
była dość głośna. Wydaje mi się szalenie mało prawdopodobne,
żeby tego rodzaju osoby nie szukały pomocy w pozarządowych
fundacjach czy po prostu u opozycyjnych polityków.
Wracając do mediów. Wystarczy pójść
do kiosku i przejrzeć chociażby różne tygodniki: "Newsweek",
"Nie", "Uwarzam Rze", "Polityka", "Do
rzeczy", "W sieci", "Wprost" itd. Te same
wydarzenia interpretowane są tam z zupełnie innych punktów
widzenia. Wrzucanie tych wszystkich treści do jednego worka -
umiejętność znalezienia wspólnego mianownika dla tak odległych
perspektyw jest dla mnie niezrozumiała i bardziej kieruje uwagę ku
obserwatorowi, który przejawia takie zdolności (lub ma takie
odczucia) niż ku samym mediom. Dlatego odsyłam do ciekawego
zjawiska opisanego ładnie
TUTAJ oraz: TUTAJ.
Gdyby ktoś mnie spytał, który marsz
moim zdaniem może być najniebezpieczniejszy dla uczestnika: Marsz
Niepodległości, Marsz Antyfaszystowski czy Marsz Prezydenta RP to
wybrałbym ten pierwszy. Nie oznacza to, że na żadnym z pozostałych
nie mogłoby dojść do żadnego groźnego incydentu ale na tym
pierwszym co roku dochodzi do poważnych, niebezpiecznych sytuacji.
Co do samego Marszu Niepodległości to ja nie chodząc na niego
czerpię wiedzę tylko z mediów i od uczestników. Z tych obserwacji
wynika, że osoby nastawione pozytywnie do idei i wartości, które
reprezentuje marsz mówią mi zawsze o tym, że przebiegał spokojnie
a w mediach pokazano tylko te negatywne fragmenty, przekłamany
obraz. Osoby, które idą tylko, żeby "zobaczyć jak tam jest"
ale nie podzielają wartości ani idei twierdzą, że obraz medialny
jest słuszny, że mieli jakieś problemy albo widzieli liczne grupy
chuliganów, osób, które przeklinały, posiadały niebezpieczne
narzędzia lub oskarżały je (widząc, że coś filmują czy robią
zdjęcia) o współpracę z "Gazetą Wyborczą". Obserwator
nigdy nie jest obiektywny - zawsze łatwiej mu usprawiedliwić
wybryki osób, które zna i ceni na co dzień niż osób nieznanych
reprezentujących odmienne poglądy (wówczas to już nie nazwie tego
wybrykami ale zbrodniami wręcz!). Nie piszę tego ze złośliwością.
Wręcz przeciwnie. Po prostu chcę powiedzieć, że moim zdaniem nie
da się sporządzić obiektywnego przekazu z takich wydarzeń. Dla
lewicowej aktywistki widok ojca dającego klapa dziecku jest aktem
przemocy, przestępstwem. Dla dziewczyny z ONR fakt, że jej chłopak
wdaje się czasem w bójki z "lewakami" nie jest powodem do
smutku i obawy o ich wspólną przyszłość ale dowodem jego męstwa.
Sam fakt, że media nie pokazywały tej spokojnej części marszu
może równie dobrze świadczyć o celowym zafałszowywaniu obrazu
marszu a może też świadczyć o osobowości redaktora, który
uznał, że pokazanie tak poważnych (w jego oczach) i haniebnych
incydentów i tak już reputację marszu przekreśla i grupa
"spokojnych" niczego nie uratuje.
Kolejna sprawa, którą chciałem tu
sprostować to kwestia skłotów. Część osób związana z Marszem
Niepodległości jednoznacznie ocenia atak na skłoty jako czyn
naganny, którego dokonały jednak osoby niezwiązane z marszem. Do
tej kwestii wrócimy później. Druga część natomiast twierdzi, że
wydarzenia te są mało istotne, ponieważ skłotersi nielegalnie
zajmują budynki, wywiesili prowokacyjne transparenty a na dodatek
byli świetnie przygotowani do całego zajścia. Tak się składa, że
ja odwiedzam skłot Syrena i Przychodnia, mam tam znajomych,
uczestniczyłem w warsztatach i sam też warsztaty prowadziłem,
robiłem i robię badania na studia. Skłot Przychodnia znajduje się
około 100 m od ulicy Marszałkowskiej i nie jest z niej widziany,
ponieważ uliczka jest wąska a budynek stoi za wysokim blokiem.
Dlatego też jakiekolwiek transparenty nie zostałyby tam powieszone
to z trasy marszu nie dałoby się ich zobaczyć. Filmiki nakręcone
przez postronnych świadków tych zdarzeń ukazują, że po prostu
część uczestników marszu przedarła się przez wąziutki „kordon”
straży marszu i zaatakowali budynek. Później zaczęło się
przedzierać coraz więcej osób. Straż próbowała ich powstrzymać
ale była zbyt mało liczna. Z resztą nawet gdyby ów budynek
znajdował się tuż przy ulicy Marszałkowskiej i transparenty były
widoczne to przecież nie można tak po prostu usprawiedliwiać
przemocy na zasadzie, że ktoś ma inne poglądy, więc można go
bić. Nie wiem też na jakiej zasadzie można usprawiedliwić takie
ataki na podstawie tego, że ktoś się ich spodziewał i się do
nich przygotował. Co zaś się tyczy legalności/ nielegalności to
nawet nie jest chyba odpowiednia pora, żeby o tym wspominać. To tak
jakby napadnięto na ulicy człowieka, pobito go a my byśmy
powiedzieli - „W zasadzie to nic się nie stało, bo on nie opłacał
regularnie abonamentu radiowo-telewizyjnego”. Tu widać chyba jak
na dłoni, że te sprawy mają zupełnie inną rangę. Natomiast
prawda jest taka, że jeden ze skłotów mieści się w prywatnej
kamienicy, której właściciel wie o obecności skłotersów i
zgadza się na to natomiast drugi znajduje się w budynku należącym
do miasta za zgodą wiceprezydenta miasta, który zobowiązał się
znaleźć skłotersom inne lokum przed sprywatyzowaniem tego
dotychczasowego.
Następna sprawa to zachowanie policji.
Niezmiernie dziwi mnie, że państwo zgodziło się na oddanie pieczy
nad marszem garstce kiepsko przeszkolonych ludzi zwanych strażą
marszu niepodległości. Dla mnie to zachowanie stawia policjantów w
takim świetle, że wyglądają jak obrażeni gimnazjaliści – w
ubiegłym roku pomówieni o prowokację mówią: „No i dobra! To my
w tym roku nic nie będziemy robili i zobaczycie sobie jak to jest
źle bez nas. Jeszcze zatęsknicie”! Zupełnie bez sensu tym
bardziej, że organizatorzy marszu w swym paranoidalnym stylu
myślenia także i w tym roku zachowanie policji uznali za
prowokacyjne co było do przewidzenia, bo ten styl myślenia sam
przez się wymaga, legitymizuje i dostarcza dowodów dla swych
oskarżeń bez odnoszenia się do rzeczywistości a raczej
wychwytując z niej wybiórczo tylko te elementy, które wpisują się
we wcześniej opracowaną całość. Zupełnie nie rozumiem dlaczego
premier broni ministra MSWiA i dlaczego tym razem nie chce się
przyznać do błędu, które popełniło państwo.
Wróćmy teraz do kwestii: „Co złego
to nie my”. Zawsze można podnosić pytanie kto "jest" a
kto "nie jest" uczestnikiem marszu. Czy ktoś może iść z
marszem i nie być jego uczestnikiem? Może być np. postronną
osobą, która wybrała się na miasto nie wiedząc o marszu, może
przejść kawałek z nim, bo tak jej akurat „po drodze”. Odnoszę
jednak wrażenie, że osoby, które zdemolowały skłot, tęczę czy
budkę ambasady zostały wyrzucone poza nawias marszu dopiero po
fakcie.
Szły z marszem, wyłoniły się z niego dokonując tych
dewastacji, a następnie maszerowały dalej. Oczywiście nie można
powiedzieć, że wszyscy uczestnicy ponoszą moralną
odpowiedzialność za te czyny, że wszyscy popełnili przestępstwo.
Pozostaje jednak niesmak podobny do tego, jaki by się miało będąc
na imprezie, na której część zaproszonych zaczyna zachowywać się
jak bydło a pozostała część dalej sobie spokojnie rozmawia i
pije wino udając, że nic się nie dzieje, że to tylko grupka
„nieproszonych gości”, którzy sobie zaraz pójdą. Być może
podczas marszu mając pewność, że nie staną się celami ataków
tych agresywnych osób niektórzy czują się bezpiecznie i to im
wystarcza by nie opuszczać zgromadzenia a być może nawet czerpią
pewną satysfakcję z możliwości popatrzenia sobie na przemoc z
bliska ale bez brania w niej udziału. Jak to się dzieje, że ktoś
wie, że nie stanie się ofiarą przemocy w takiej sytuacji? Myślę,
że wynika to z poczucia pewnej tożsamości grupowej. Czytając
narracje uczestników Marszu Niepodległości nie sposób nie
zauważyć silnie akcentowanych przez nich podziałów. Świat dzieli
się według ostrych krawędzi – rozpada się na klocki, które są
od siebie oddzielone, nie pasują do siebie. Dzięki temu takie
klocki można łatwo rozpoznać i bez wahania mieć pewność, że
jest się po tej samej stronie barykady, dryfuje się po powierzchni
tego samego klocka. Psychoanaliza dostarcza nam ciekawych refleksji
zwłaszcza na gruncie teorii relacji z obiektem. Tego rodzaju sposób
postrzegania rzeczywistości nazywa pozycją
schizoidalno-paranoidalną: świat czarno-białych, prostych
rozgraniczeń. Zatem istnieją ludzie dobrzy (nasi) i źli (nie-nasi)
a pomiędzy nimi jest przepaść. Melania Klein przypisuje ten styl
myślenia bardzo małym dzieciom, które w przestrzeni społecznej w
zasadzie nie istnieją a swoje sądy wydają na przykład o tym, z
której piersi mleko jest dobre a z której nie pijąc tylko z jednej
(dobrej). Teraz stało się dla nas jasne dlaczego uczestnicy marszu
nie dopuszczają nawet takiej możliwości, że to ktoś z ich grupy
mógł dokonać zła. W czarno-białej perspektywie wszyscy
uczestnicy muszą być dobrzy albo źli a skoro ja jestem
uczestnikiem i jestem dobry to i pozostali są dobrzy.
W konsekwencji rozwoju człowieka
wytwarza się inna pozycja, depresyjna, w której człowiek przestaje
postrzegać rzeczywistość w formie dialektycznej, jako wzajemnie
wykluczające się i walczące skrajność ale zaczyna postrzegać
otoczenie w odcieniach szarości jako rzeczy bardziej lub mniej dobre
– bardziej lub mniej moje. Niektóre osoby nigdy nie wykształcają
tego sposobu myślenia albo z różnych powodów powracają do
dziecinnego schizoidalno-paranoidalnego patrzenia. W duchu takiego
myślenia mieści się sposób widzenia państwa przez nacjonalistów
organizujących Marsz Niepodległości. Malują oni Polskę jako kraj
zawłaszczony przez wrogie siły (skrajnie złe) – przez
prezydenta-uzurpatora i premiera-dyktatora, którzy są poddańczy
wobec Rosji i wobec Unii Europejskiej. Większości osób tego
rodzaju poglądy wydają się absurdalne. Sami pamiętamy wybory, w
których braliśmy udział i mamy pewne poczucie sprawczości w
związku z nimi. W duchu tego, co zostało wcześniej powiedziane,
sprawa zaczyna jednak być bardziej zrozumiała. W zero-jedynkowym
systemie wartościowania niekiedy nawet niewielki przejaw pewnej
cechy zmusza do zaklasyfikowania przejawiającej ją osoby do
wspólnego zbioru z osobami faktycznie silnie się nią
legitymującymi. Przykładowo: w tym systemie jeżeli „1” oznacza
„złodziej” a „0” to „człowiek uczciwy” to tak samo „1”
będzie ktoś, kto ukradnie samochód jak i ktoś, kto ukradnie w
sklepie chleb z głodu. Na tej samej zasadzie pogodne oblicze
prezydenta z łatwością może w niektórych sytuacjach posłużyć
za dowód jego absolutnie uległej natury.
Ja jestem przekonany, że w naszym
kraju istnieje bardzo prosty sposób na zmianę władzy. Przecież
każdy obywatel może brać udział w wyborach, może też założyć
własną partię. Nie potrzeba do tego organizować jakichś
wojowniczych wieców. Wiele osób myśli podobnie do mnie. Wszystko
dzięki temu, że potrafimy zobaczyć dobre i złe strony polityków.
Sam w swoim życiu byłem stawiany w różnych sytuacjach,
występowałem w różnych rolach. Często nawalałem, często coś
mi się wymykało spod kontroli, o czymś zapominałem. Mając tę
wiedzę o sobie potrafię zrozumieć, że nie każde złe działanie
innych osób jest intencjonalne. Nacjonalistyczne fantazje w swej
krytyce mediów czy rządu paradoksalnie podnoszą ich rangę.
Dowodzą, że za tym wszystkim stoją jakieś super-umysły, które
są w stanie przewidzieć każdy krok przeciwnika, są w stanie tak
owładnąć opinią publiczną, że nikt się nie wymknie, wszyscy
„łykną” te kłamstwa i będą tańczyli do ich muzyki. Tym
samym mogą czerpać satysfakcję z narcystyczno-maniakalnych
wyobrażeń na swój temat jako osób wyjątkowych, które te
super-umysły przechytrzyły, zauważyły zależności między
faktami, między którymi inni ludzie ich nie widzą.
Najgorsze jednak, że tego rodzaju
myślenie absolutnie wyklucza demokrację. Język używany przez
nacjonalizm nie ma nawet zdolności opisu zjawisk demokratycznych.
Demokracja zakłada bowiem istnienie pewnego spektrum postaw. Widzi
świat jako przestrzeń, w której obok kościoła ze stojącym przy
nim ogromnym krzyżem, w bloku naprzeciwko może powstać klub LGBT.
Nacjonalizm zobaczy taką przestrzeń jako pole walki z wyznaczoną
linią frontu przez środek ulicy. Sam fakt, że nie padł jeszcze
pierwszy strzał jest tylko winą grzechu opieszałości a nie stanem
pożądanym. Tak oto nacjonalizm całe państwo demokratyczne widzi
jako swego rodzaju obraz „rozbiorów”, obszarów podzielonych
liniami frontów. Nacjonalizm pragnie dostarczyć bohaterów na te
pola walki interpretując panujący tam spokój jako marazm, zastój,
tchórzostwo. Tak poważna niedojrzałość osobowości sprawia, że
obserwowanie harmonijnie współwystępujących obok siebie
odmiennych stanowisk przy jednoczesnym pokoju staje się bolesna, bo
łamie prosty porządek. Stąd też tak natarczywa krytyka tych
środowisk w stosunku do społeczności wielokulturowych. Z tej
perspektywy wszystko należy jasno wartościować. Pluralizm jest
wynikiem słabości tych, którzy mając rację nie pokonali jednak
pozostałych. Nie istnieją racje równorzędne. Demokracja ma wielki
problem z obroną przed takimi szkodliwymi ideologiami. Siłą rzeczy
będąc głosem większości ale przy poszanowaniu praw mniejszości
musi także liczyć się z głosami mniejszości nacjonalistów. Musi
jednak mieć się na baczności aby nie pozwolić podciąć tych
gałęzi, na których się wspiera a więc np. tolerancji lub
poszanowania wolności jednostki. Usprawiedliwianie organizowania
wieców ideami, które sami ich organizatorzy opluwają i ośmieszają
jest rzeczą niezrozumiałą.