czwartek, 14 listopada 2013

Marsz Niepodległości


     Kompletnie nie zgadzam się z opiniami, według których zło, które od lat dzieje się na tzw. Marszu Niepodległości jest jedynie medialną konstrukcją tworzoną przez nierzetelne telewizje i gazety.
Dla osoby trzeźwo patrzącej na rzeczywistość jest jasne, że media zawsze zajmują się wyłuskiwaniem wydarzeń, które najbardziej przykuwają uwagę. Jest to uzasadnione z przyczyn marketingowych ale również jedną z ról mediów jest informowanie swych odbiorców o zagrożeniach. Nie jest winą mediów, że ów marsz takich zagrożeń dostarcza.
Ja sam nie byłem uczestnikiem marszu (żadnego z resztą) jednak kilku moich znajomych brało w nim udział w różnych latach. Czytałem też opinie świadków. Oczywiście w każdym tego rodzaju zgromadzeniu uczestniczą ludzie spokojni i niespokojni. Jednak z jakiejś przyczyny ten marsz już po raz trzeci przyciąga najliczniejszą grupę "niespokojnych" spośród wszystkich tego rodzaju uroczystości [przypomnijmy: sobota - marsz antyfaszystowski; niedziela - marsz PiSu w związku ze Smoleńskiem; poniedziałek - marsz prezydenta RP i marsz PiSu w Krakowie; żadna z tych uroczystości nie doprowadziła do zniszczeń porównywalnych z tymi z Marszu Niepodległości]. Skoro tak dzieje się po raz trzeci to nie możemy stale twierdzić, że to jakieś losowe zjawiska (za każdym razem inne?) stoją za tą sprawą ale musimy przyjąć, że przyczyny są bezpośrednio związane z marszem.
W internecie można spotkać masę spekulacji na ten temat. U jednego ze znajomych na fb znalazłem komentarz, w którym ktoś prezentuje swoje rozumienie tej sytuacji:

„Wiesz dlaczego je wywołują? Bo właśnie media wyłączają je z dialogu społecznego, obrażają, poniżają i oczerniają. Wiesz, że Bogu ducha winnym ludziom policja wchodzi rano do domów? Że ogranicza im się swobody obywatelskie wyłącznie za poglądy, za to, że się stawiają? To rodzi frustrację i nienawiść, takie są konsekwencje wmuszania ludziom jedynego słusznego poglądu, wbrew woli zdecydowanej większości. Ludzie dają upust emocjom i tyle”. 

Nie chcę się spierać, bo jeśli ta osoba zna faktycznie takie sytuacje to być może takie zjawisko występuje. Nie może być jednak zjawiskiem powszechnym, bo wówczas i ja bym o nim słyszał. Pamiętamy z mediów sprawę tzw. Antykomora. Wydaje mi się, że tutaj może chodzić o tego rodzaju sprawy. Ja sam pamiętam, że uważałem za przesadną reakcję państwa wobec tego człowieka pomimo to, że szczerze popieram prezydenta Komorowskiego a działalność Antykomora nie była raczej krytyką polityczną ale swego rodzaju słowną chuliganerką - bezpłodną pod kątem refleksji ale też moim zdaniem niegroźną jeśli chodzi o ewentualne nawoływanie do przemocy. Pamiętam, że podpisałem nawet jakąś petycję w obronie tego człowieka - sprawa była dość głośna. Wydaje mi się szalenie mało prawdopodobne, żeby tego rodzaju osoby nie szukały pomocy w pozarządowych fundacjach czy po prostu u opozycyjnych polityków.
Wracając do mediów. Wystarczy pójść do kiosku i przejrzeć chociażby różne tygodniki: "Newsweek", "Nie", "Uwarzam Rze", "Polityka", "Do rzeczy", "W sieci", "Wprost" itd. Te same wydarzenia interpretowane są tam z zupełnie innych punktów widzenia. Wrzucanie tych wszystkich treści do jednego worka - umiejętność znalezienia wspólnego mianownika dla tak odległych perspektyw jest dla mnie niezrozumiała i bardziej kieruje uwagę ku obserwatorowi, który przejawia takie zdolności (lub ma takie odczucia) niż ku samym mediom. Dlatego odsyłam do ciekawego zjawiska opisanego ładnie TUTAJ oraz: TUTAJ.
Gdyby ktoś mnie spytał, który marsz moim zdaniem może być najniebezpieczniejszy dla uczestnika: Marsz Niepodległości, Marsz Antyfaszystowski czy Marsz Prezydenta RP to wybrałbym ten pierwszy. Nie oznacza to, że na żadnym z pozostałych nie mogłoby dojść do żadnego groźnego incydentu ale na tym pierwszym co roku dochodzi do poważnych, niebezpiecznych sytuacji. Co do samego Marszu Niepodległości to ja nie chodząc na niego czerpię wiedzę tylko z mediów i od uczestników. Z tych obserwacji wynika, że osoby nastawione pozytywnie do idei i wartości, które reprezentuje marsz mówią mi zawsze o tym, że przebiegał spokojnie a w mediach pokazano tylko te negatywne fragmenty, przekłamany obraz. Osoby, które idą tylko, żeby "zobaczyć jak tam jest" ale nie podzielają wartości ani idei twierdzą, że obraz medialny jest słuszny, że mieli jakieś problemy albo widzieli liczne grupy chuliganów, osób, które przeklinały, posiadały niebezpieczne narzędzia lub oskarżały je (widząc, że coś filmują czy robią zdjęcia) o współpracę z "Gazetą Wyborczą". Obserwator nigdy nie jest obiektywny - zawsze łatwiej mu usprawiedliwić wybryki osób, które zna i ceni na co dzień niż osób nieznanych reprezentujących odmienne poglądy (wówczas to już nie nazwie tego wybrykami ale zbrodniami wręcz!). Nie piszę tego ze złośliwością. Wręcz przeciwnie. Po prostu chcę powiedzieć, że moim zdaniem nie da się sporządzić obiektywnego przekazu z takich wydarzeń. Dla lewicowej aktywistki widok ojca dającego klapa dziecku jest aktem przemocy, przestępstwem. Dla dziewczyny z ONR fakt, że jej chłopak wdaje się czasem w bójki z "lewakami" nie jest powodem do smutku i obawy o ich wspólną przyszłość ale dowodem jego męstwa. Sam fakt, że media nie pokazywały tej spokojnej części marszu może równie dobrze świadczyć o celowym zafałszowywaniu obrazu marszu a może też świadczyć o osobowości redaktora, który uznał, że pokazanie tak poważnych (w jego oczach) i haniebnych incydentów i tak już reputację marszu przekreśla i grupa "spokojnych" niczego nie uratuje.
Kolejna sprawa, którą chciałem tu sprostować to kwestia skłotów. Część osób związana z Marszem Niepodległości jednoznacznie ocenia atak na skłoty jako czyn naganny, którego dokonały jednak osoby niezwiązane z marszem. Do tej kwestii wrócimy później. Druga część natomiast twierdzi, że wydarzenia te są mało istotne, ponieważ skłotersi nielegalnie zajmują budynki, wywiesili prowokacyjne transparenty a na dodatek byli świetnie przygotowani do całego zajścia. Tak się składa, że ja odwiedzam skłot Syrena i Przychodnia, mam tam znajomych, uczestniczyłem w warsztatach i sam też warsztaty prowadziłem, robiłem i robię badania na studia. Skłot Przychodnia znajduje się około 100 m od ulicy Marszałkowskiej i nie jest z niej widziany, ponieważ uliczka jest wąska a budynek stoi za wysokim blokiem. Dlatego też jakiekolwiek transparenty nie zostałyby tam powieszone to z trasy marszu nie dałoby się ich zobaczyć. Filmiki nakręcone przez postronnych świadków tych zdarzeń ukazują, że po prostu część uczestników marszu przedarła się przez wąziutki „kordon” straży marszu i zaatakowali budynek. Później zaczęło się przedzierać coraz więcej osób. Straż próbowała ich powstrzymać ale była zbyt mało liczna. Z resztą nawet gdyby ów budynek znajdował się tuż przy ulicy Marszałkowskiej i transparenty były widoczne to przecież nie można tak po prostu usprawiedliwiać przemocy na zasadzie, że ktoś ma inne poglądy, więc można go bić. Nie wiem też na jakiej zasadzie można usprawiedliwić takie ataki na podstawie tego, że ktoś się ich spodziewał i się do nich przygotował. Co zaś się tyczy legalności/ nielegalności to nawet nie jest chyba odpowiednia pora, żeby o tym wspominać. To tak jakby napadnięto na ulicy człowieka, pobito go a my byśmy powiedzieli - „W zasadzie to nic się nie stało, bo on nie opłacał regularnie abonamentu radiowo-telewizyjnego”. Tu widać chyba jak na dłoni, że te sprawy mają zupełnie inną rangę. Natomiast prawda jest taka, że jeden ze skłotów mieści się w prywatnej kamienicy, której właściciel wie o obecności skłotersów i zgadza się na to natomiast drugi znajduje się w budynku należącym do miasta za zgodą wiceprezydenta miasta, który zobowiązał się znaleźć skłotersom inne lokum przed sprywatyzowaniem tego dotychczasowego.
Następna sprawa to zachowanie policji. Niezmiernie dziwi mnie, że państwo zgodziło się na oddanie pieczy nad marszem garstce kiepsko przeszkolonych ludzi zwanych strażą marszu niepodległości. Dla mnie to zachowanie stawia policjantów w takim świetle, że wyglądają jak obrażeni gimnazjaliści – w ubiegłym roku pomówieni o prowokację mówią: „No i dobra! To my w tym roku nic nie będziemy robili i zobaczycie sobie jak to jest źle bez nas. Jeszcze zatęsknicie”! Zupełnie bez sensu tym bardziej, że organizatorzy marszu w swym paranoidalnym stylu myślenia także i w tym roku zachowanie policji uznali za prowokacyjne co było do przewidzenia, bo ten styl myślenia sam przez się wymaga, legitymizuje i dostarcza dowodów dla swych oskarżeń bez odnoszenia się do rzeczywistości a raczej wychwytując z niej wybiórczo tylko te elementy, które wpisują się we wcześniej opracowaną całość. Zupełnie nie rozumiem dlaczego premier broni ministra MSWiA i dlaczego tym razem nie chce się przyznać do błędu, które popełniło państwo.

Wróćmy teraz do kwestii: „Co złego to nie my”. Zawsze można podnosić pytanie kto "jest" a kto "nie jest" uczestnikiem marszu. Czy ktoś może iść z marszem i nie być jego uczestnikiem? Może być np. postronną osobą, która wybrała się na miasto nie wiedząc o marszu, może przejść kawałek z nim, bo tak jej akurat „po drodze”. Odnoszę jednak wrażenie, że osoby, które zdemolowały skłot, tęczę czy budkę ambasady zostały wyrzucone poza nawias marszu dopiero po fakcie. Szły z marszem, wyłoniły się z niego dokonując tych dewastacji, a następnie maszerowały dalej. Oczywiście nie można powiedzieć, że wszyscy uczestnicy ponoszą moralną odpowiedzialność za te czyny, że wszyscy popełnili przestępstwo. Pozostaje jednak niesmak podobny do tego, jaki by się miało będąc na imprezie, na której część zaproszonych zaczyna zachowywać się jak bydło a pozostała część dalej sobie spokojnie rozmawia i pije wino udając, że nic się nie dzieje, że to tylko grupka „nieproszonych gości”, którzy sobie zaraz pójdą. Być może podczas marszu mając pewność, że nie staną się celami ataków tych agresywnych osób niektórzy czują się bezpiecznie i to im wystarcza by nie opuszczać zgromadzenia a być może nawet czerpią pewną satysfakcję z możliwości popatrzenia sobie na przemoc z bliska ale bez brania w niej udziału. Jak to się dzieje, że ktoś wie, że nie stanie się ofiarą przemocy w takiej sytuacji? Myślę, że wynika to z poczucia pewnej tożsamości grupowej. Czytając narracje uczestników Marszu Niepodległości nie sposób nie zauważyć silnie akcentowanych przez nich podziałów. Świat dzieli się według ostrych krawędzi – rozpada się na klocki, które są od siebie oddzielone, nie pasują do siebie. Dzięki temu takie klocki można łatwo rozpoznać i bez wahania mieć pewność, że jest się po tej samej stronie barykady, dryfuje się po powierzchni tego samego klocka. Psychoanaliza dostarcza nam ciekawych refleksji zwłaszcza na gruncie teorii relacji z obiektem. Tego rodzaju sposób postrzegania rzeczywistości nazywa pozycją schizoidalno-paranoidalną: świat czarno-białych, prostych rozgraniczeń. Zatem istnieją ludzie dobrzy (nasi) i źli (nie-nasi) a pomiędzy nimi jest przepaść. Melania Klein przypisuje ten styl myślenia bardzo małym dzieciom, które w przestrzeni społecznej w zasadzie nie istnieją a swoje sądy wydają na przykład o tym, z której piersi mleko jest dobre a z której nie pijąc tylko z jednej (dobrej). Teraz stało się dla nas jasne dlaczego uczestnicy marszu nie dopuszczają nawet takiej możliwości, że to ktoś z ich grupy mógł dokonać zła. W czarno-białej perspektywie wszyscy uczestnicy muszą być dobrzy albo źli a skoro ja jestem uczestnikiem i jestem dobry to i pozostali są dobrzy.
W konsekwencji rozwoju człowieka wytwarza się inna pozycja, depresyjna, w której człowiek przestaje postrzegać rzeczywistość w formie dialektycznej, jako wzajemnie wykluczające się i walczące skrajność ale zaczyna postrzegać otoczenie w odcieniach szarości jako rzeczy bardziej lub mniej dobre – bardziej lub mniej moje. Niektóre osoby nigdy nie wykształcają tego sposobu myślenia albo z różnych powodów powracają do dziecinnego schizoidalno-paranoidalnego patrzenia. W duchu takiego myślenia mieści się sposób widzenia państwa przez nacjonalistów organizujących Marsz Niepodległości. Malują oni Polskę jako kraj zawłaszczony przez wrogie siły (skrajnie złe) – przez prezydenta-uzurpatora i premiera-dyktatora, którzy są poddańczy wobec Rosji i wobec Unii Europejskiej. Większości osób tego rodzaju poglądy wydają się absurdalne. Sami pamiętamy wybory, w których braliśmy udział i mamy pewne poczucie sprawczości w związku z nimi. W duchu tego, co zostało wcześniej powiedziane, sprawa zaczyna jednak być bardziej zrozumiała. W zero-jedynkowym systemie wartościowania niekiedy nawet niewielki przejaw pewnej cechy zmusza do zaklasyfikowania przejawiającej ją osoby do wspólnego zbioru z osobami faktycznie silnie się nią legitymującymi. Przykładowo: w tym systemie jeżeli „1” oznacza „złodziej” a „0” to „człowiek uczciwy” to tak samo „1” będzie ktoś, kto ukradnie samochód jak i ktoś, kto ukradnie w sklepie chleb z głodu. Na tej samej zasadzie pogodne oblicze prezydenta z łatwością może w niektórych sytuacjach posłużyć za dowód jego absolutnie uległej natury.
Ja jestem przekonany, że w naszym kraju istnieje bardzo prosty sposób na zmianę władzy. Przecież każdy obywatel może brać udział w wyborach, może też założyć własną partię. Nie potrzeba do tego organizować jakichś wojowniczych wieców. Wiele osób myśli podobnie do mnie. Wszystko dzięki temu, że potrafimy zobaczyć dobre i złe strony polityków. Sam w swoim życiu byłem stawiany w różnych sytuacjach, występowałem w różnych rolach. Często nawalałem, często coś mi się wymykało spod kontroli, o czymś zapominałem. Mając tę wiedzę o sobie potrafię zrozumieć, że nie każde złe działanie innych osób jest intencjonalne. Nacjonalistyczne fantazje w swej krytyce mediów czy rządu paradoksalnie podnoszą ich rangę. Dowodzą, że za tym wszystkim stoją jakieś super-umysły, które są w stanie przewidzieć każdy krok przeciwnika, są w stanie tak owładnąć opinią publiczną, że nikt się nie wymknie, wszyscy „łykną” te kłamstwa i będą tańczyli do ich muzyki. Tym samym mogą czerpać satysfakcję z narcystyczno-maniakalnych wyobrażeń na swój temat jako osób wyjątkowych, które te super-umysły przechytrzyły, zauważyły zależności między faktami, między którymi inni ludzie ich nie widzą.
Najgorsze jednak, że tego rodzaju myślenie absolutnie wyklucza demokrację. Język używany przez nacjonalizm nie ma nawet zdolności opisu zjawisk demokratycznych. Demokracja zakłada bowiem istnienie pewnego spektrum postaw. Widzi świat jako przestrzeń, w której obok kościoła ze stojącym przy nim ogromnym krzyżem, w bloku naprzeciwko może powstać klub LGBT. Nacjonalizm zobaczy taką przestrzeń jako pole walki z wyznaczoną linią frontu przez środek ulicy. Sam fakt, że nie padł jeszcze pierwszy strzał jest tylko winą grzechu opieszałości a nie stanem pożądanym. Tak oto nacjonalizm całe państwo demokratyczne widzi jako swego rodzaju obraz „rozbiorów”, obszarów podzielonych liniami frontów. Nacjonalizm pragnie dostarczyć bohaterów na te pola walki interpretując panujący tam spokój jako marazm, zastój, tchórzostwo. Tak poważna niedojrzałość osobowości sprawia, że obserwowanie harmonijnie współwystępujących obok siebie odmiennych stanowisk przy jednoczesnym pokoju staje się bolesna, bo łamie prosty porządek. Stąd też tak natarczywa krytyka tych środowisk w stosunku do społeczności wielokulturowych. Z tej perspektywy wszystko należy jasno wartościować. Pluralizm jest wynikiem słabości tych, którzy mając rację nie pokonali jednak pozostałych. Nie istnieją racje równorzędne. Demokracja ma wielki problem z obroną przed takimi szkodliwymi ideologiami. Siłą rzeczy będąc głosem większości ale przy poszanowaniu praw mniejszości musi także liczyć się z głosami mniejszości nacjonalistów. Musi jednak mieć się na baczności aby nie pozwolić podciąć tych gałęzi, na których się wspiera a więc np. tolerancji lub poszanowania wolności jednostki. Usprawiedliwianie organizowania wieców ideami, które sami ich organizatorzy opluwają i ośmieszają jest rzeczą niezrozumiałą.