niedziela, 16 czerwca 2013

"PONTON"


Niewątpliwie świat idzie z postępem. 

Patriotyzm uległ dewaluacji. Dziś aby być patriotą wystarczy nie lubić Donalda Tuska, wziąć udział w Marszu Niepodległości i pozaklejać windy, tudzież pojazdy komunikacji miejskiej, wlepkami klubów piłkarskich. Istnieje też wersja patriotyzmu dla mniej mobilnych lub zapracowanych. Taki patriotyzm przejawia się na facebooku poprzez "likeowanie" grup: "Fronda", "STOP dla islamizacji Polski", "wPolityce"... długo by wymieniać. Po prostu ta wersja wymaga mniej chodzenia ale za to wiele klikania: jeden krok na Marszu = jeden "like" na fejsie.

Tolerancja także stała się formą lansu. Wystarczy polubić kilka stron środowisk LGBT, wrzucić czasem link z "Gazety Wyborczej" i można z powodzeniem uchodzić za osobę tolerancyjną... No przynajmniej do pewnego stopnia - tam gdzie zaczyna się faszyzm, tam kończy się tolerancja a ów faszyzm zaczyna się tam, gdzie ja chcę go zobaczyć (komunizm ma z resztą tę samą zadziwiającą właściwość).

Czy istnieje w ogóle jakiś świat współczesny, który wykraczałby poza prawicowo-lewicową dialektykę? Jestem przekonany, że tak. Ten świat istnieje ale mało kto jest wrażliwy na jego percepcję. Mało który umysł potrafi dostrzec drogę wiodącą obok tej szalonej i płytkiej dychotomii. Drogę relacji podmiotowej.

Przykra rzecz się stała. Oglądałem na żywo transmisję konferencji: "Ludzka seksualność: piękno czy zagrożenie?", która odbyła się na UKSW. W internecie szalały komentarze czynione głównie przez ludzi myślących tak, jak opisałem powyżej. Konferencję prowadzili jednak ludzie "światli", naukowcy. Jako katolik najbardziej zdziwiłem się słuchając długiej wypowiedzi ks. Marka Dziewieckiego. Już sam sposób opowiadania wprawiał mnie w osłupienie. Ów mąż sprawiedliwy opanował technikę mówienia przykrych rzeczy na wesoło. Z uśmiechem na twarzy miotał ciężkimi oskarżeniami wobec garstki swoich oponentów. Z radością wyjaśnił, że "przestępców" do rozmów nie zaprasza [nie wiadomo czyj wyrok miał na myśli - Boży?]. Nie mam zamiaru go usprawiedliwiać. Dla mnie to zwyczajne chamstwo, które w żadnym razie nie licuje z powagą kapłańskiego powołania. Nie zmienią tego naukowe tytuły ani piastowane urzędy. Jezus Chrystus pozwolił aby ukrzyżowano go pomiędzy dwoma przestępcami [skazanymi prawomocnymi wyrokami prawa rzymskiego] i nie miał oporów przed wdaniem się z nimi w dialog. Rozmawiał też z ludźmi innych wyznań i narodowości, z kobietami a dzięki otwartości zaprzyjaźnił się nawet z Marią Magdaleną odwodząc ją od ponurego zajęcia, którym się parała. Ks. Dziewiecki czuje się jednak kimś ważniejszym, w końcu jest ekspertem Ministerstwa Edukacji z zakresu przedmiotu "Wychowanie do życia w rodzinie", napisał wiele książek z psychologii wychowawczej i jest wicedyrektorem Europejskiego Centrum Powołań. Dla mnie zaś jest jedną z takich osób, o których ks. Józef Tischner pisał, że niejako stają się ofiarą swojej erudycji - zdobyta w trudzie wiedza nie ułatwia im rozumienia świata a raczej go zaciemnia. Dla mnie sprawa jest jasna i dotyczy właśnie takiego dychotomicznego ujęcia rzeczywistości: białe | czarne, lewica | prawica, katolicy | ateiści. Trzeba trzymać się tylko jednej strony a drugą mieć w głębokiej pogardzie tylko w taki sposób, żeby ta pogarda była jakoś ładnie z zewnątrz przybrana i nie rzucała się w oczy. Takie odebrałem przesłanie. No i co z tym "Europejskim Centrum Powołań"? Kto może poczuć się powołany do wypełniania takiej misji? Ja przeczytałem wszystkie cztery Ewangelie. Spotkałem Jezusa wkurzonego - na przekupniów, pod świątynią, takich samych, jak ci, którzy dziś znajdują schronienie w Licheniu.... Jezus się wkurzył ale autentycznie. Nie śmiał się, nie cieszył, że "przestępcy" mu się pod świątynią zebrali i można dyskretnie zabłysnąć w mediach katolickich robiąc im kulturalnie koło pióra. Nie. Brakowało mu tego medialnego uroku i może dlatego nigdy nie dochrapał się takich stanowisk ... (Swoją drogą znam tylu inteligentnych i wspaniałych kapłanów, że aż złość mnie bierze na myśl, że to nie oni piastują te wszystkie zaszczytne stanowiska...).

Żeby nie było. Ja też wcale nie jestem wielkim entuzjastą organizacji "PONTON". Choć mnie samemu niezmiernie blisko do wielu lewicowych idei to nie sposób nie przyznać racji katolickim aktywistom, że warto szanować wolność wyznania i światopoglądu. Trudno oczekiwać aby katolicy cieszyli się z tego, że ich dzieciom sugeruje się aby stosowały antykoncepcję czy miały wczesną inicjację seksualną... Powinniśmy szanować wybory rodziców. Przecież w wieku dorosłym każdy będzie mógł sam zrewidować te poglądy i odkryć swoją drogę życiową. Środowiska ateistyczne bardzo lubią odwoływać się do "obiektywnej wiedzy naukowej". Dla mnie coś takiego jak naukowa psychologia nie istnieje. W jaki sposób można naukowo udowodnić, że masturbacja jest zła lub dobra albo, że inicjacja seksualna wczesna jest lepsza/ gorsza od późnej. Jeżeli ktoś wyjmie statystyki zachorowań na AIDS lub jakiś innych chorób to znaczy, że nie wie co to znaczy być człowiekiem. Widział ktoś zdrowego, nieszczęśliwego człowieka lub chorego szczęśliwego? Ja owszem. Nie chorować na AIDS lub codziennie przeżywać orgazm to jest trochę mało, żeby być szczęśliwym. Ja rozumiem tych, którzy widzą te wszystkie sprawy w szerszym kontekście, którzy nadają swojemu życiu jakiś także religijny sens i trudno jest im przyjąć pewien styl życia tylko dlatego, że o kilka procent zwiększą sobie prawdopodobieństwo, że ich seks będzie bardziej spektakularny. Ja jestem jednym z takich ludzi i myślę, że także ateiści potrafią patrzeć na to inaczej, bo oni też mają swoje sacrum.

Dostrzegam pewną wspólną, negatywną część w myśleniu skrajnych ateistów i ks. Dziewieckiego. Tą częścią jest potrzeba zachowania jak największego dystansu. Lewicowo-prawicowa dychotomia ma tutaj charakter totalny - wiadomo, że każdy jest z lewicy lub z prawicy. Zamiast toczyć długie i męczące rozmowy lepiej znaleźć choćby jeden element, który posłuży od razu za etykietę i pociągnie za sobą cały worek określeń i cech, których już nie trzeba weryfikować, bo rozumieją się same przez się - są immanentną częścią "lewicowości" i "prawicowości". Gdy - na przykład - czuję nagle w nocy, że ktoś/ coś ociera się o moją twarz wąsikami to wiem od razu, że to kot przyszedł nieoczekiwanie domagając się uwagi. Po samych wąsikach już go rozpoznaję i nie muszę się upewniać - pomimo panującego mroku. Podobnie radykalista widząc, że mężczyzna ma długie włosy i ciemne ubranie jest przekonany, że oto trafił na satanistę, który nienawidzi papieża. Po co zatem z kimś takim rozmawiać? Tylko czy rzeczywistość relacji międzyludzkich jest tak prostym zjawiskiem jak nocne spotkanie z kotem?

Jak to się stało, że Maria Magdalena przestała grzeszyć? Stało się tak POMIMO to, że nikt w nią kamieniem nie rzucił czy może  DLATEGO, że nikt w nią kamieniem nie rzucił? Jezus sprawił, że doświadczeniowo mogła się przekonać o szarości świata, o sztuczności dychotomicznych podziałów, które tutaj sam Bóg odrzuca. Okazało się, że wśród tych sprawiedliwych ludzi nie było ani jednej osoby bez grzechu. Jeżeli ona symbolizowała grzech, była czarna, to każdy z chcących-kamienować był mniej lub bardziej w tym grzechu zanurzony. Niektórzy w sposób bezpośredni - wiadomo, że grzechu prostytucji nie da się przecież popełnić działając w pojedynkę; inni mniej bezpośrednio - tworząc pewien społeczny klimat przyzwolenia lub wykluczenia, zakłamania.

Ks. Dziewiecki bez wątpienia  jest katolikiem i z tego powodu zależy mu na zbawieniu innych ludzi - także ateistów. Mnie też. Niektórzy ludzie nie wierzą w naszego Boga. Naiwnością byłoby myśleć, że oni nigdy się z chrześcijaństwem nie spotkali. Gdzieś coś pewnie widzieli, czytali ale to wszystko okazało się dla nich nie do przyjęcia, nieadekwatne do ich wrażliwości, do wyznawanych wartości, które gdzieś tam przesycają ich osoby. Ks. Dziewiecki wspiera ich w tych przekonaniach. Mówi jakby: "Wasze miejsce jest z dala od nas, my was nie zapraszamy!" Wtóruje mu genialny  dr inż. Antoni Zięba tworząc "piękne" instalacje ze zdjęciami martwych płodów aby "zachęcić" tym bezbożników do wyznawania wartości chrześcijańskich. Albo jesteś katolikiem albo przestępcą. Nie raz już, jako katolik, spotykałem się z osłupieniem jakiegoś nowo poznanego ateisty: "To ty jesteś katolikiem? I mogliśmy normalnie porozmawiać? Nie mówiłeś nic o in vitro ani o aborcji?". Jestem wtedy trochę zażenowany, bo zaczynam rozumieć, że przez działalność takich ludzi jak ks. Dziewiecki czy inż. Zięba chrześcijaństwo zaczyna być postrzegane jako jakiś ruch kontrkulturowy, jakaś forma budowania społecznych podziałów zamiast droga do wyzwolenia. Cieszy mnie, że papież Franciszek postrzega jednak chrześcijaństwo głównie w jego dawnej formie. Podczas homilii w trakcie porannej mszy 23.05.2013 powiedział między innymi:
Kiedy słyszę: ale ja nie wierzę, ojcze, jestem ateistą, odpowiadam: czynisz dobro i to nas łączy.
Pisałem trochę z działaczkami z "PONTONu" i jestem pewien, że one właśnie starają się czynić dobro - przynajmniej tak, jak je pojmują. Jest mi wstyd, że na mojej uczelni spotkały się z takim ostracyzmem czynionym z ironią, z uśmiechem na ustach. Chciałbym aby te osoby wiedziały, że takie postawy są bardzo odległe od chrześcijaństwa, nie mają z nim w zasadzie nic wspólnego. Dla chrześcijaństwa charakterystyczne są relacje podmiotowe, gdzie próbujemy zbliżyć się do rozmówcy, "poczuć go" a nie dystansować za zdjęciami martwych płodów czy artykułami Konstytucji.

Na koniec jeszcze pewna ciekawostka. Dr Zięba jest inżynierem ale najwyraźniej z trudem przychodzi mu interpretacja wyników badań statystycznych. Z przytaczanych przez niego badań wynika rzekomo, że stosowanie prezerwatyw nie zmniejsza zachorowalności na AIDS ale ją zwiększa. Doktor uzasadnia to strukturą lateksu a także zwiększoną częstością zachowań ryzykownych. Otwory w lateksie to oczywiście kompletna bzdura - możemy o tym przeczytać w całej masie źródeł, których tu nie będę przytaczał, bo każdy ma dostęp do google (struktura lateksu jest wielowarstwowa). Druga sprawa: czy to prezerwatywa jest winna podejmowaniu "działań ryzykownych"? Czy to prezerwatywa sprawia, że ktoś ją nadmiernie naciąga lub przerywa? Dr Zięba niefortunnie podaje analogiczny przykład z pasami bezpieczeństwa, których stosowanie zwiększyło ilość wypadków zamiast zmniejszyć. Przecież to nie pasy są winne wypadkom tylko nadmierna prędkość przy której pasy i tak już nikomu nie pomogą. Czy to znaczy, że dr Zięba nie zapina pasów w obawie, że mogą wymusić na nim jazdę ze zwiększoną prędkością? To jest szalenie interesujący problem...