czwartek, 26 grudnia 2013

Komentarz do sporu o "ideologię gender", część 1. z 3. czyli Krytyka Krytyki

    Ten artykuł z powodu dużej długości, na skutek porady mojej dziewczyny został podzielony na trzy części:

1. Krytyka krytyki „ideologii gender”
2. Egzystencjalna refleksja i teoria społeczna
3. Moja krytyka „gender studies”

Kolejne części będą publikowane co jakiś czas. Po pierwszej z nich zostanę spalony na stosie przez duchownych i tradycyjnie nabity na pal przez prawicowych ideologów. Po części drugiej zostanę wykluczony ze świata nauki aby po części trzeciej poddano mnie przymusowej seksualizacji i operacji zmiany płci przez lewicowe bojówki o nieznanej płci.

CZĘŚĆ PIERWSZA

RÓWNONOC jako groźne pojęcie ideologii gender przejeżdżające walcem po dniu i nocy i niszczące ich naturalną odrębność   

    W moim przekonaniu rzeczywistość społeczna nie jest przestrzenią, w której toczą się spory o byty ale jest miejscem debat o różnych ich wyglądach. Dzieje się tak nie ze złej woli uczestników ale ze względu na to, że nie istnieje obiektywna prawda na temat niektórych zjawisk, ponieważ nie stanowią one części jakichś bytów ale są wytworem świadomości podmiotów obserwujących lub przeżywających te byty. W przypadku, gdy istnieje grupa osób to zawiązuje się w niej swego rodzaju konsensus, który niekiedy ośmiela swych twórców do twierdzenia, że znaleźli obiektywną prawdę na temat pewnego zjawiska społecznego. W rzeczywistości ów „obiektywizm” jest tylko wspólnotą ich wewnętrznych światów przeżyć, emocji czy duchowości. W społeczeństwie takich grup jest bardzo wiele a głoszone przez nie poglądy są czasem tak zaskakująco odległe od siebie, że wprawiają niezaznajomionego z nimi jak dotąd człowieka w osłupienie! Niekiedy poglądy te wyglądają inaczej spisane w artykułach czy blogach niż opowiedziane przez ich wyznawców. Tak czy inaczej w przestrzeni społecznej rodzą się spory, niekiedy oparte tylko na niejasności, płynności i umowności znaczenia pewnych słów a w rzeczywistości tworzące rozbudowane racjonalizacje pewnych nieświadomych i/lub świadomych emocji. W drugiej części artykułu myśli te zostaną rozwinięte. Na razie mają posłużyć Czytelnikowi jako pewien horyzont, w którym pragnę ujawnić ważny fenomen tzw. ideologii gender. Wychodząc naprzeciw dotychczasowym wątpliwościom kilku czytelników mojego bloga pragnę też zaznaczyć, że ja sam nie silę się na próbę obiektywnego opisu. Pozostaje zatem bezzasadny zarzut, że silę się na intersubiektywizm a w rzeczywistości kreślę sprawy ze swojego punktu widzenia zamykając uszy na inne opinie. W żadnym razie uszu nie zamykam ale z konieczności wypowiadam się tylko w swoim imieniu, z perspektywy swojego świata wewnętrznego nie mogąc powiedzieć za Innych, mogąc jedynie przytoczyć ich wypowiedzi i zdać relację z wrażeń jakie we mnie wzbudzają. Jeżeli ktoś z Was przeżywa to inaczej niech da temu wyraz w komentarzach i razem stworzymy pewną przestrzeń wyglądów sprawy z różnych punktów widzenia.

    Od kilku miesięcy toczy się spór w przestrzeni publicznej na temat tzw. ideologii gender. Całemu zjawisku towarzyszy pewne słowotwórcze ożywienie, które prowadzi do ciągłych odmian przez przypadki nowych pojęć, których zakres znaczenia jest niejasny a etymologia burzliwa i ściśle związana z członem „gender-”. Jako obserwator tych zjawisk odczuwam pewne zażenowanie a niekiedy politowanie. Cała ta nieudolność uczestników sporu prowadzi do tego, że im dłużej on trwa tym więcej pojawia się punktów spornych a nikomu nie zależy na rozumieniu samej rzeczy. Zatem moc wyjaśniająca przeczytanych i zasłyszanych przeze mnie rozważań na te tematy jest znikoma. Obecnie zauważam kilka kwestii w tej sprawie:
1. Jaka jest relacja pomiędzy gender studies a „ideologią gender”?
2. Jakie są główne zarzuty krytyków tzw. ideologii gender i czy tyczą się one także gender studies?
3. Dlaczego Kościół Katolicki zabiera w tej sprawie głos w tak nieudolny sposób? (w większości przypadków, z chlubnymi wyjątkami)
4. Jak można krytycznie się odnieść do gender studies i tzw. ideologii gender?
Oczywiście ja nie będę odpowiadał na te wszystkie pytania po kolei, ponieważ to nie jest artykuł naukowy tylko blog i nie musi tu być zachowany żaden porządek. Opiszę te sprawy z mojej perspektywy, tak jak mnie poruszają a później przedstawię moją wizję fenomenologii egzystencjalnej, z której to perspektywy obie strony sporu obrywają nieco i w konsekwencji powstaje zupełnie nowa krytyka a raczej nowa perspektywa krytyczna mogąca zrodzić cały zbiór przeróżnych krytyk, których ja już szczegółowo nie będę opisywał z powodu braku czasu i przestrzeni.

Krytyka krytyki

    Pierwsza poważniej dostrzegalna w przestrzeni publicznej krytyka zagadnień gender padła spod pióra Konferencji Episkopatu Polski i dotyczyła konwencji w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Warto tutaj sięgnąć do tego tekstu. Gdy dziś się go czyta to wydaje się bardzo rzeczowy, wyważony i merytoryczny, choć w tamtym czasie widziany był jako nietrafny i oburzał niektórych intelektualistów (np. prof. Mikołejkę). Już w tym tekście zasmuca fakt, że biskupi mylą pojęcie roli płciowej i orientacji seksualnej czy zaburzeń identyfikacji płciowej. Nie mam zwyczaju spierania się o znaczenie słów ale w tym przypadku ta pomyłka doprowadziła do pojawienia się w tekście wtrącenia o homoseksualizmie i transseksualizmie, które to zjawiska nie mają żadnego związku z przemocą wobec kobiet za to niosą silny ładunek emocjonalny i stanowią punkt wyjścia do dalszych refleksji zacnych autorów a sens tych refleksji otwiera się tylko dzięki owej pomyłce. Jednak wielką zaletą tego tekstu jest pewna przejrzystość zarzutów i brak stosowania słówka „gender” w przeróżnych konfiguracjach. Dzięki temu sprawa jest jasna i można wywnioskować, że biskupi sprzeciwiają się innym niż tradycyjne spojrzeniom na role, jakie w społeczeństwie winny pełnić kobiety i mężczyźni. Dla mnie przesłanie jest proste: przemoc wobec kogokolwiek jest zła ale już taka odrobina przemocy jest lepsza niż sięganie do konstruktywizmu społecznego w opisie zjawisk społecznych. Od początku nie mogłem się zgodzić z takim stawianiem sprawy. Dla mnie byłoby już lepiej gdyby kobietę nazywano mężczyzną a mężczyznę kobietą ale nie stosowano ŻADNEJ przemocy wobec nich. Wyznaję fenomenologiczną koncepcję zła wg której zło jest fenomenem i doświadcza się go w bezpośrednim kontakcie, ujawnia się wprost i nie wymaga objaśnień – gdy ktoś płacze, krzyczy, smuci się czy narzeka to bez wątpienia wiem, że spotyka go zło. Zastępowanie doświadczeniowego dobra i zła kategoriami hermeneutycznymi jest rzeczą niebezpieczną. Nie sięgając do skrajnych ideologii (faszyzmu czy komunizmu) zerknijmy do dzisiejszej koncepcji neoliberalnej, która (w przeciwieństwie do wyżej wymienianych) jest dziś wyznawana masowo i tylko dlatego stanowi zagrożenie. Przyjrzyjmy się sytuacji: młody człowiek w brudnym ubraniu siedzi oparty o murek przy przejściu dla pieszych i zbiera pieniądze. Przechodzący obok neoliberał w pierwszej chwili czuje smutek i chce wrzucić kilkadziesiąt groszy do puszki. Jednak po chwili ideologia podsuwa mu myśl: „Przecież ten człowiek jest młody i mógłby iść do pracy tak samo jak ja. Przecież jest wolny, tak samo jak ja. Nie dam mu pieniędzy, bo uważam, że jest po prostu LENIWY i nie zasługuje na żadną pomoc, nie jest cierpiący”. Oczywiście nie można powiedzieć, że myślenie młodego neoliberała jest pozbawione sensu. Być może jest tak, że żebrak mógłby podjąć pracę. Możemy jedynie podać w wątpliwość moc wyjaśniającą pojęcia „lenistwo”. Możemy się zastanowić czy „niechęć do chcenia” pozostaje faktycznie zawsze jakimś wyborem w przestrzeni wolności, która jest tak ważnym i oczywistym doświadczeniem dla neoliberała? Istnieje wręcz taka ewentualność, że żebrak jest zniewolony jakąś chorobą psychiczną, zaburzeniem, albo sytuacją rodzinno-socjalną, która zupełnie uniemożliwia mu podjęcie konkurencji na wolnym rynku a zatem doświadcza jakiegoś cierpienia. Lenistwo nie jest tu żadnym wyjaśnieniem a raczej zaciemnieniem sprawy a przez swój walor oceniający zapewnia spokój moralny wydającemu go podmiotowi. Pomimo to, że już samo w sobie mogłoby zostać uznane za pewien wymiar cierpienia lub jego skutek to jednak w tym horyzoncie jawi się jako ocena. Lenistwo jest tutaj słowem-kluczem ideologii, w duchu której zostało użyte. Dla wyznawców ideologii doprowadzenie rozumowania do któregoś z takich kilku pojęć stanowi zakończenie dowodu, ponieważ dotyka całej konstelacji emocji związanych z tym jednym słowem i stanowi trafne uzasadnienie samo w sobie ale dla wyznawców innych ideologii sprawa ma szerszy wymiar.

Zauważmy tu rzecz kluczową. Warto jest patrzeć na rzeczywistość społeczną w taki sposób aby do opisu poszczególnych jej fragmentów używać myślenia związanego z ideologią, dla której w tym obszarze nie znajdują się żadne kluczowe fenomeny opisywane słowami stanowiącymi racjonalizacje najsilniejszych emocji, które są dla tej grupy ideowej wspólne.

 Podobnie rzecz się ma z oświadczeniem biskupów. Jeżeli ideowe uzasadnienie twierdzenia dlaczego nie należy stosować przemocy wobec kobiet sięga obszarów dla Kościoła trudnych a za razem kluczowych (opisu seksualności ludzkiej) to tym samym cel dokumentu (czyli ochrona przed przemocą) przestaje być tutaj sprawą istotną, zostaje zasłonięty sporem idei pomimo pełnej stanowczości i ostrości z jaką przemoc się jawi przy jednoczesnej mglistości zjawisk społecznych związanych z płcią i z religią.

Po oświadczeniu biskupów zaczął się okres gorących sporów wokół zagadnień społeczno-płciowych. Zaczęto wówczas używać pojęcia „ideologia gender” czyniąc to z niebywałą konsekwencją i stanowczością. Dla mnie było to dziwne zjawisko. Z jednej strony użyto pojęcia, o którym nie było wiadomo kogo/ czego się tyczy a z drugiej strony szybko znalazła się grupa osób, które poczuły się odbiorcami krytycznych wobec tzw. ideologii gender komunikatów a były to osoby związane z gender studies. Innymi słowy nastąpiła pewnego rodzaju transkrypcja tzw. ideologii gender na gender studies na tej zasadzie, że oto skoro grupa badaczy płci kulturowo-społecznej krzywiąc się odpiera zarzuty wobec tamtego tworu to znaczy, że czują się jakoś za niego odpowiedzialni chociaż sami się go wypierają, nie przyznają do niego. Zatem ideologia gender czymkolwiek nie jest, jest niechciana przez wszystkich, wszyscy jej nie lubią albo oskarżając o jakieś ponure grzechy albo wypierając się jej, odrzucając, wręcz zaprzeczając jej istnieniu. Prawicowi ideolodzy, w charakterystyczny dla swojej emocjonalności sposób, szukają dowodów na to, że pojęcie „ideologia gender” powstało już dawno i padło po raz pierwszy z ust feministek zatem jest nie-prawicowym tworem ale gnuśnym wynalazkiem lewicowym. Nie rozumieją jednak języka i nie zdają sobie sprawy z faktu, że pojęcia zmieniają znaczenie a często po prostu wymierają, ponieważ są zastępowane innymi lub tracą zastosowanie w zmieniającym się świecie. Wydaje się jednak, że jednym z kluczowych słabych punktów myślenia prawicowego jest opór przed zmianą, bardzo mała zdolność chwytania dynamiki rzeczywistości. Lewicowi badacze płci kulturowo-społecznej czują się oskarżeni o bycie ideologicznymi, bowiem przyświeca im utopijna myśl, że są w stanie dokonać obserwacji życia społecznego w sposób obiektywny, zupełnie oderwany od jakichkolwiek emocji czy osobistych doświadczeń. Oczywiście uważam to za błąd. Ta ideofobia ma także głębsze podłoże i wiąże się z traumą komunizmu, który sprawił, że znaczna część społeczeństwa utożsamia wszelkie myślenie lewicowe z komunizmem właśnie. Powiem więcej, Karol Marks uważany jest w naszym społeczeństwie za komunistę, człowieka groźnego, podczas gdy Włodzimierz Lenin, twórca radzieckiego komunizmu, miał 13 lat w chwili jego śmierci. Tym sposobem chrześcijańska i lewicowa za razem idea sprawiedliwości społecznej i solidarności zostały w znacznym stopniu zapomniane i widziane są przez pryzmat mitycznego komunizmu, który w Polsce dawno się skończył. Niczym trujące grzyby kuszące barwnymi kapeluszami ale skrywające śmierć. Dlatego w dużej mierze lewicowi naukowcy starają się uciekać jak najdalej od ideologii. Zupełnie niepotrzebnie, bo większa korzyść społeczna wynikałaby z oswojenia społeczeństwa z pozytywnymi lewicowymi ideami i z pokazania koncepcji marksistowskich jako sensownej krytyki kapitalizmu niż z przekonywania, że jest możliwa bezideowość. Tym sposobem społeczeństwo zauważyłoby, że Włodzimierz Lenin być może uważał się za lewicowca ale przede wszystkim był skurwysynem, który używał marksistowskich koncepcji dla swoich celów. Dodatkowo warto zauważyć, że tak samo jak marksizm, tak też chrześcijaństwo może w każdej chwili stać się narzędziem do urzeczywistnienia dążeń ideowych jakiejś grupy a będziemy mogli to zauważyć na tej podstawie, że grupa ta będzie używać go jako narzędzia właśnie a nie będzie ono dla niej celem samo w sobie. Obecnie istnieją już takie grupy i koncentrują się głównie wokół środowiska PiSu.

Gdyby zarzuty krytyków „ideologii gender” były adresowane w sposób jednoznaczny to być może częściej by na nie odpowiadano. Jednak w zaistniałych okolicznościach zawsze pojawia się zagrożenie, że pewna grupa dementująca pogłoski o złych zapędach „ideologów gender” w istocie pozostaje niewinna ale nie jest tą grupą wobec której zarzuty sformułowano. Innymi słowy: gdyby powiedziano, że Jan Kowalski namawia dzieci do masturbacji to być może mógłby on wyjaśnić swoje stanowisko lub wykazać, że tego nie robi jednak, gdy mówi się o Janie K. jako o oskarżonym to Jan Kowalski nie będąc pewnym czy o niego chodzi po pierwsze woli się nie wychylać a po drugie nie chce się wypowiadać w być może nie swojej sprawie, nie chce wchodzić w czyjeś buty. Oczywiście czytając wypowiedzi krytyków „ideologii gender” pod kątem próby wyłonienia sensu tego pojęcia zorientowałem się, że mają oni na myśli pewną formę aktywizmu społecznego, którego celem jest promowanie myślenia opartego na gender studies. W tym względzie krytycy uznali, że wykorzystają pojęcie „ideologia gender”, ponieważ „feminizm” jest terminem zbyt wąskim i obejmuje jedynie aktywizm w obszarze dążeń do równego traktowania płci natomiast dla nich bardzo istotnym elementem jest seksualność widziana głównie w przestrzeni aksjologicznej. W tym miejscu można postawić pytanie: skoro tak, to dlaczego im tego bronić? Dlaczego nie uznać, że po prostu jest takie zjawisko jak „ideologia gender” i właśnie ów aktywizm jest jego wyróżnikiem względem akademickich teorii gender o których co najwyżej można poczytać w książkach ale na próżno szukać ich w szkołach czy na ulicy? Otóż po pierwsze musimy zachować jakiś porządek debaty publicznej. Nazywając ideologię tworzymy jakąś tożsamość zbiorową. Tożsamości nie da się nadać całkowicie z zewnątrz, bo jest ona ważną częścią doświadczenia/ poczucia wewnętrznego, które musi być przez kogoś przeżywane. Po drugie zaś tego rodzaju operacja jest automatycznym zamknięciem dyskursu. Przecież dokładnie tak samo rzecz się ma z mitycznym faszyzmem. Często można zaobserwować, że grupę głoszącą przemocowe, absurdalne idee nazywa się automatycznie „faszystami” a oznakowani tą etykietą zostają automatycznie wyłączeni poza nawias społecznej debaty gdzie nie dość, że nie muszą już tłumaczyć się nikomu ze swojej głupoty to na dodatek zaczynają tworzyć wokół siebie mit potępionych, odrzuconych męczenników za ojczyznę/ partię czy religię, których nikt nie słucha i którym nikt nie udziela głosu. Tym sposobem zaczynają rosnąć w siłę, bo ich głupota jest mało znana a zaczynają być znani z racji odrzucenia i stają się atrakcyjni dla wszystkich tych dla których doświadczenie „odrzucenia” jest istotne w swym wymiarze egzystencjalnym. Po trzecie wreszcie uświadamiamy sobie, że podchodząc tak lekko do kwestii nazywania i tworzenia ideologii znaleźlibyśmy się w świecie ideologicznie przepełnionym. Na każdym kroku rodzą się i umierają jakieś grupy, którym przyświeca wspólny cel. Z perspektywy lekarzy istnieje niebezpieczna ideologia chorych, którzy gromadzą się pod gabinetami i są gotowi imać się wszelkich sposobów by zmusić lekarza do przyjęcia wszystkich pacjentów. Na dodatek jest to ideologia wysoce hierarchiczna opierająca się na numerkach, datach zapisów, ilościach chorób, wieku – jej wyznawcy bardzo surowo każą za niestosowanie się do zasad. W mediach często słychać głosy ideologów chorych, którzy oskarżają lekarzy o błędy a NFZ i samego ministra zdrowia o nieudolność. Cała masa dowodów się niechybnie na klawiaturę ciśnie, że taka ideologia gdzieś tam występuje. Natomiast tak sobie myślę, że jest jeden dowód przeciwko jej istnieniu – taki oto, że jakoś nic dobrego się o niej nie da powiedzieć. Podobnie termin „ideologia gender” używany jest tylko i wyłącznie z pejoratywnym zabarwieniem co sprawia, że zaczyna już sama w sobie być określeniem negatywnym. Ideologiem gender zostaje się zatem wyłącznie z nadania, nigdy z wyboru.

W tym miejscu możemy już chyba zauważyć, że tzw. ideologia gender nie jest żadnym bytem tylko pewną relacją, która występuje między grupami. Będąc niewiadomo-czym staje się formą prowokacji do dyskusji, której częścią zawsze pozostaje spór definicyjny zajmujący sporą część każdej wypowiedzi i zawierający silny ładunek emocjonalny.

Tym sposobem zaczęto toczyć debaty, wygłaszać wykłady i odczyty a także udzielać wywiadów. Chcąc rozeznać się w tych kwestiach próbowałem zauważyć głównych ideologów antygenderowych i zrozumieć ich oburzenie, które wyłaniało mi się jako główny sens tych wystąpień. Wydaje mi się, że najbardziej w oko rzuca się ks. Oko. Jest to bardzo spokojny człowiek patrzący na odbiorcę zimnym, tępym wzrokiem. W serwisie youtube aż roi się od jego wypowiedzi i wykładów. Przesłuchałem te najdłuższe – w sumie około cztery godziny. Liczyłem na to, że będzie bardziej wnikliwie wyjaśniał swoje stanowisko, niż robił to w krótkich programach, gdzie miał tylko kilka – kilkanaście minut. Zawiodłem się. Ks. Oko potrafi przez godzinę mówić zupełnie o niczym. Popisywać się swoją erudycją i schlebiać słuchaczom budując przyjazną atmosferę poczucia więzi. Zawsze mówi o tym, że „ideologia gender” jest bardzo głupia i w zasadzie nie ma tam nic do rozumienia dlatego też on wcale dużo na ten temat nie musiał czytać. W pewnym sensie zgadzam się z tym stwierdzeniem na mocy tego, co powiedziałem w poprzednim akapicie, gdy próbowałem wyjaśnić czym tzw. ideologia gender jest lub może być. Jednak odnoszę wrażenie, że ks. Oko wypowiada się tutaj także o gender studies, ponieważ twierdzi, że istnieje grupa osób uważających rozważania gender za naukę ale są to ideolodzy. Zupełnie kompromitujące, jak dla filozofa, są dywagacje księdza Oko na temat ideologii i doszukiwanie się komunizmu czy nazizmu w przestrzeni rozważań nad płcią kulturowo-społeczną. Po pierwsze kompromitujące dlatego, że uważa on ideologię za coś złego samo w sobie a po drugie dlatego, że podawana przez niego definicja ideologii czyni z niego także ideologa a z jego „naukowych” argumentów argumenty ideologiczne. Tak oto ks. Oko mówi po prostu, że dysponuje jakąś lepszą ideologią a na dodatek cieszy się, że jego słuchacze ją podzielają. Słuchając tych wykładów byłem zawiedziony, bo nie znalazłem w nich żadnej tezy, z którą mógłbym się nie zgodzić lub zgodzić z wyjątkiem jakichś kilku bzdur w rodzaju, że „ideologia gender” głosi, że orientacja seksualna może być dowolnie zmieniana wedle uznania. Odnoszę wrażenie, że to grupa ideologów prawicowych głosi takie przekonania mówiąc, że należy zakazać parad homoseksualistów aby homoseksualizm się nie rozprzestrzeniał w społeczeństwie. Faktycznie orientacja seksualna musiałaby być niezwykle plastycznym bytem skoro widok grupy osób homoseksualnych mógłby sprawić szybką jej zmianę.
Przyjrzyjmy się zatem innym zarzutom wobec „ideologii gender”. Dzięki nim być może uda się określić czym jest ta ideologia.
Zarówno biskupi, jak i niektórzy publicyści prawicowi poruszają dość istotną kwestię jaką jest tzw. natura i naturalność. Wyraźnie odnoszą się tutaj do badań gender studies. Jeszcze przed II wojną światową powszechnie sądzono, że rola płciowa i płeć biologiczna są ze sobą trwale związane. Dlatego nie istniało pojęcie płci kulturowo-społecznej, bo wskazanie płci biologicznej determinowało też przypisane do niej role. Do dziś część osób uważa, że tak wygląda prawda o człowieku. Nie wiadomo w jaki sposób ten zapis roli płciowej w umyśle miałby się dokonać. W dużej mierze zwolennicy takiego podejścia upatrują szansy na znalezienie uzasadnienia swych teorii w biologii. Na każdym kroku podkreślają różnice anatomiczne pomiędzy kobietami i mężczyznami przy okazji nietrafnie posądzając badaczy gender o negowanie istnienia płci biologicznej. Wydaje się, że nikt przy zdrowych zmysłach (wyłączając kreatorów mody) nie ma problemu z odróżnieniem ciała kobiety od ciała mężczyzny. Badania na gruncie psychologii pokazują też, że u mężczyzn i kobiet różnie rozkładają się różne cechy osobowości. Jednak wszystkie te badania i obserwacje dotyczą populacji i są opisem jakiegoś stanu rzeczy widzianego w przyrodzie bez rozpatrywania go w kategoriach etycznych. Innymi słowy: jeżeli uważa się, że kobiety są niższe od mężczyzn to:
a) losując n-par mężczyzna-kobieta z populacji ludzi mogę być pewnym, że więcej będzie par takich, że mężczyzna jest wyższy od kobiety (w statystycznie istotny sposób!) ale nie oznacza to, że nie ma wysokich kobiet i nie zwalania mnie z obowiązku samodzielnej oceny jak rzecz się ma w przypadku jakiejś jednej konkretnej kobiety (którą być może chcę zatrudnić do pracy a mam chęć odrzucić od razu z racji tego, że poszukuję osoby wysokiej)
b) być wysoką kobietą to nie znaczy robić coś złego, być kimś złym i nieodpowiednim.
W przypadku cechy fizycznej to rozumowanie wydaje się jasne dla większości osób. Natomiast rzecz ma się inaczej, gdy sięgamy po cechy psychiczne. Tutaj rodzą się tzw. uprzedzenia, stereotypy i dyskryminacja. Tutaj często sięga się właśnie do pojęcia naturalności aby zauważyć np. że agresja jest naturalną cechą mężczyzn a uległość naturalną cechą kobiet.
Czym jest owa mityczna naturalność, natura i czy faktycznie jest pojęciem, które coś wyjaśnia? Do tego słowa często odwołuje się Kościół Katolicki rozumiejąc je na dwa sposoby:
a) naturalność jako pewien stan bliskości z przyrodą, poczucie bycia jej częścią, nieingerowania w swoje ciało i otoczenie. Naturalność widziana w ten sposób to natura-przyroda. W horyzoncie tak pojmowanej natury np. antykoncepcja jest złem, ponieważ jest związana z ingerencją w ciało człowieka poprzez deregulację hormonalną ciała kobiety albo uniemożliwianie do spotkania się plemników z komórką jajową
b) naturalność/ natura jako istota rzeczy, sens. Natura ludzka jest tym co znaczy być człowiekiem. Jest sensem człowieczeństwa odczytanym z Bożego Objawienia. W horyzoncie tak rozumianej natury homoseksualizm jest złem, ponieważ „Biblia” odrzuca możliwość odbywania stosunków z osobami tej samej płci.
Pojęcie natury niesie zatem silny przekaz etyczny. Ono mówi nie tylko o tym, co występuje powszechnie ale zauważa w tej powszechności jakiś sens – albo sens ekologiczny (rzeczy mają się tak aby system jakim jest przyroda mógł funkcjonować) albo sens religijny (rzeczy mają się tak, ponieważ Bóg tak chce). Nietrudno zauważyć, że czasem te dwie koncepcje natury kłócą się ze sobą. Antykoncepcja widziana w horyzoncie b) nie musi być zła. Biblia siłą rzeczy nie mówi o antykoncepcji hormonalnej ani o prezerwatywach, bo w czasach, gdy została spisana nie było takich rozwiązań ale były już znane inne formy antykoncepcji (np. wkładka) a jednak nie ma o nich mowy. Nawołuje do płodności ale jednocześnie do czynienia sobie ziemi poddaną wskazując na to, że wykreowany przez Boga człowiek jest także twórcą. Trudno powiedzieć dlaczego ów twórca musi wstydzić się tego, że wynalazł prezerwatywę i rzekomo zanegował nią jakiś przyrodniczy porządek. Gdy wynalazł antybiotyk to posunął się o wiele dalej w ingerowaniu w przyrodę a jednak nie poczytano mu tego za grzech. Bakterie są czymś złym a komórki rozrodcze dobrym pomimo to, że wszystkie te komórki są częścią Bożego Planu. Gdy człowiek stworzył naturalne metody planowania rodziny to z pozycji wojownika-z-bakteriami spadł do biernego obserwatora siebie-jako-przyrody, który udając, że planuje a nie zapobiega wyczekuje stosownej chwili by nie-zapłodnić. Na próżno wsłuchiwać się w rozwlekłe hermeneutyczne rozważania duchownych na ten temat. Trudno tu się połapać. Najbardziej chyba kuriozalnym uzasadnieniem jakie dotąd słyszałem było stwierdzenie młodego duchownego, że prezerwatywa jest kawałeczkiem lateksu, który oddziela mężczyznę od kobiety tak, że nigdy się nie spotykają naprawdę. Pojmując spotkanie ludzi w tak dosłowny i dosadny sposób ów młody duchowny musi mieć wiele problemów w swoim życiu osobistym.
Podobnie rzecz się ma z homoseksualizmem, który w prawdzie jest złem, gdy przyjrzymy mu się z perspektywy natury b) ale trudno wykazać, że jest złem wg natury a), bo przecież ludzie ci nie powstali na skutek jakichś modyfikacji genetycznych a poza tym w świecie zwierząt obecne są powszechnie zachowania homoseksualne.
W tym miejscu na uwagę zasługuje też fakt, że znieczulenie podczas porodu nie jest uważane przez Kościół Katolicki za grzech. Stwierdzenie Boga "w bólu będziesz rodziła dzieci" (Rdz 3, 16) jest rozumiane w sposób egzystencjalny a nie dosłowny. Dlaczego zatem wszędzie tam, gdzie chodzi o seksualność Kościół rozumie "Biblię" w tak dosłowny sposób?
Cała ta analiza pojęcia naturalności została przeze mnie tu opisana z uwagi na to, by nie wchodzić w spory o znaczenie słów a przyjrzeć się ich praktycznemu użyciu jak radzi Ludwig Wittgenstein, którego poglądy są mi bliskie. Tak oto dokonaliśmy drobnej dekonstrukcji pojęcia naturalności i natury, by wskazać na jego otwarty charakter a za razem zdolność do tworzenia pewnych przestrzeni aksjologicznych. Nie jestem badaczem gender studies ale w mojej percepcji użyteczność niektórych badań z tego zakresu leży właśnie we wskazaniu jak szeroki może być zakres pojęcia naturalności poprzez dokonywanie badań międzykulturowych i pokazanie, że rozpatrywanie niektórych zjawisk na płaszczyźnie etycznej może być niewłaściwe. Możemy się zatem przekonać, że bycie uległą jest cechą kobiet w naszej kulturze ale już nie w jakiejś innej z czego wynika, że uległość nie jest cechą budowy układu nerwowego kobiety ale efektem jakiegoś wyuczenia/ internalizacji. Nie oznacza to jednak, by badacze chcieli ingerować w otaczający ich świat i zmuszać kobiety z naszej kultury do bycia bardziej uległymi albo kobiety z tamtej kultury do uległości. Po prostu wiedza daje pewną przestrzeń wolności dzięki której człowiek może wybierać, bo wie jakie są możliwości. Wydaje się, że w tej sprawie ciekawie wypowiada się Levinas:

„A przecież w dwudziestym stuleciu przejmujące doświadczenie człowieczeństwa uczy, że ludzkie myśli opierają się na potrzebach, w których wyraża się społeczeństwo i historia; że głód i strach mogą pokonać wszelki ludzki opór i wszelką wolność. Nie zamierzamy tu podawać w wątpliwość tej człowieczej nędzy - tej potężnej władzy, jaką sprawują nad człowiekiem rzeczy i niegodziwość - tej zwierzęcości. Ale być człowiekiem to wiedzieć, że tak jest. Wolność polega na świadomości, że wolność jest zagrożona. Ale wiedzieć lub mieć świadomość to mieć czas, by uniknąć nieludzkiej chwili albo by ją uprzedzić. Właśnie to ciągłe odsuwanie godziny zdrady - cienka różnica między człowiekiem i nie-człowiekiem - wymaga bezinteresownej dobroci, pragnienia tego, co absolutnie inne, godności i wymiaru metafizyki”. (E. Levinas „Całość i nieskończoność”)

Dla mnie tutaj otwiera się pewną płaszczyzna poszukiwania Boga. Nie w założeniu klapek na oczy człowiekowi w taki sposób, by musiał iść do kościoła, bo „tak wypada” i inna opcja nie istnieje ale w otwarciu przed nim możliwości bycia-uwiedzionym przez Boga poprzez odsłonienie pewnego wymiaru transcendencji. Wolność jest koniecznym horyzontem, w którym spotkanie z Bogiem może się urzeczywistnić. Jednak jest to zupełnie inna wolność niż ta, o której się mówi komentując tzw. rewolucję seksualną mówiąc, że była ona złem dlatego właśnie, że obiecywała swobodę w uprawianiu seksu co okazało się złudne, bo doprowadziło do seksualizacji wszelkich relacji. Otóż seksualizacja jest właśnie skutkiem braku przeżywania tej wolności, o której pisze Levinas a której nie rozumieją ani krytycy „ideologii gender” ani ruchy feministyczne. Jest to krucha wolność przejawiająca się w pewnej bezpośredniości kontaktu z własnym self, wolność integrująca je i mówiąca, że nie musi stawać się kimś w odpowiedzi na zewnętrzne impulsy na zasadzie jakichś automatyzmów (religijnych, kulturowych, biologicznych) ale może formować się poprzez egzystencjalne doświadczanie świata, Innych i Boga.

Kolejna, istotna grupa zarzutów, dotyczy pewnych praktycznych aspektów tzw. ideologii gender. Krytycy wchodzą tu w ton katastroficzny i mówią o zagrożeniach dla rodziny oraz o problemach edukacji seksualnej i edukacji w ogóle. Wydaje mi się, że już rozważania z poprzedniego akapitu stanowią odpowiedź na zarzuty dotyczące rozpadu rodziny. Dla mnie to myślenie jest niezrozumiałe. Wygląda na to, że jego twórcy nie wiedzą o tym, że w społeczeństwie dokonują się pewne zmiany w sposobie życia na przestrzeni wieków. Na początku XX wieku, gdy pojawiły się samochody osobowe właściciel takiego samochodu wynajmował specjalną osobę, która szła przed nim i machała flagą ostrzegając przed zbliżającym się zagrożeniem. Dziś samochodów jest bardzo wiele i poruszają się tak szybko, że człowiek z flagą jest już z konieczności wykluczony. Można pomyśleć, że na początku XX wieku także mogła powstać grupa krytyków „ideologii samochodowej” głosząca hasła, że oto idą czasy, gdy samochodów będzie coraz więcej a co za tym idzie będzie coraz więcej ofiar wypadków i trzeba zrobić coś aby już teraz powstrzymać szalonych samochodziarzy. Powiem więcej – ta grupa miałaby rację w swoich przewidywaniach! Faktycznie w dzisiejszych czasach wiele osób w ciągu roku ginie przejechanych przez kogoś samochodem. Jednak na przestrzeni tych stu lat dokonywały się powolne zmiany w myśleniu ludzi o transporcie. Zauważono wielkie walory samochodów i uznano, że te ofiary w ludziach, które się przez nie ponosi są nieznaczne w porównaniu do społecznych zysków. W zasadzie to nikt tego nie zauważył tylko zadziałał mechanizm wolnorynkowy – ludzie zaczęli kupować, więc fabryki produkowały i tak doczekaliśmy do naszych czasów. Nikt jednak nie wini fabryk. W ogóle nikt nikogo nie wini, chociaż są przecież ofiary śmiertelne a nie tak, jak w przypadku „ideologii gender”, „zranienia” (jak to nazywa pani prof. Ryś). Nie jestem wcale przeciwnikiem samochodów. Wskazuję tylko na pewną ciekawą sprawę.
Rodzina pozostanie tak długo niezmieniona jak długo pozostaną ludzie, którzy będą chcieli ją tworzyć. Przecież nie ma żadnych powodów dla których nawet w dalekiej przyszłości ludzie nie mogliby tworzyć rodzin choćby było ich niewiele a społeczeństwa składałyby się z jakichś innych komórek. Nie mam nic przeciwko temu aby Kościół mówił o zaletach życia w rodzinach i nawoływał do ich tworzenia. Ja także chcę założyć rodzinę. Nie podoba mi się po prostu ten ton katastrofy, zupełnie jakby ludziom, którzy chcą mieć dzieci, żonę/ męża czy uprawiać seks z osobą innej płci odbierano te możliwości, zabraniano ich. Takie zjawiska nie mają miejsca dlatego nie musimy się przed nimi bronić. Trudno nie odnieść wrażenia, że tu chodzi o coś innego, że te obawy biorą się albo z jakiegoś życia wewnętrznego, jakiejś intymnej sfery podmiotu, który je przeżywa albo są metodą manipulacji – jakaś grupa chcąc utrzymać się przy władzy próbuje przekonać innych, że toczy się jakaś walka, w której powinni opowiedzieć się po jej stronie. Ilekroć ktoś mówi mi, że rodziny są zagrożone to proszę o wskazanie tych rodzin, wyjaśnienie skąd pochodzą te zagrożenia, które mają doprowadzić do ich rozpadu. W moim przekonaniu głównym zagrożeniem dla życia rodzinnego są problemy ekonomiczne. Społeczeństwo szkolone przez narcystyczno-obsesyjnych nauczycieli i pedagogów najgłębszy sens widzi w wyścigu szczurów polegającym na pięciu się po abstrakcyjnych drabinach hierarchii korporacyjnej. W takim świecie dziecko stanowi co najwyżej kulę u nogi spowalniającą proces „rozwoju osobistego” rozumianego jako sumę zwiększających się wskaźników, które jasno i dobitnie rzucałyby się w oczy zewnętrznych obserwatorów. Z drugiej strony liberalny system ekonomiczny przestaje widzieć społeczeństwo jako całość – każdy winien radzić sobie sam a korzystanie z czyjejkolwiek pomocy jest widziane co najmniej jako oznaka słabości a często wręcz jako okradanie państwa i bardziej zaradnych obywateli, którzy przecież płacą podatki ku swojej udręce. Na tej zasadzie, nie chcąc „być na łasce innych” część osób rezygnuje z zakładania rodziny lub płodzenia dzieci. Nigdzie tutaj nie ma żadnego „myślenia genderowego”, ponieważ to jest proza życia milionów osób a nie akademicka debata między warszawskim hipisem w kosztownym kapeluszu a krakowskim księdzem w dobrze skrojonym garniturze.

Kolejna kwestia to sprawa nauczania w przedszkolach i szkołach. Tutaj krytycy popisują się sensacyjnymi doniesieniami – w przedszkolu kazano chłopcu przebrać się za dziewczynkę; w jakimś tam programie jest mowa o masturbacji i mówi się o niej, że jest czymś dobrym i zwyczajnym. Tych przykładów jest cała masa i można by je tu przytaczać bez liku. Jednak nie ma to żadnego sensu. Przecież nie możemy na przykładzie pojedynczych przypadków ocenić całego systemu, bo zawsze może się okazać, że po prostu natrafiliśmy na czyjś błąd lub głupotę. Powinniśmy prześledzić system. Tutaj można pobrać program tzw. Przedszkole Równościowe. Na próżno szukać w nim zmuszania dzieci do czegokolwiek. Każdy kto chodził do przedszkola pamięta jak beznadziejna jest to instytucja. Moje przedszkole opierało się głównie na zmuszaniu do jedzenia bez względu na to czy było się głodnym czy nie, zmuszaniu do bawienia się, zmuszaniu do rysowania tego, co kazano i jak kazano a nawet na zmuszaniu do SPANIA wbrew temu, że nie było się sennym. Dlatego w pierwszej chwili, gdy usłyszałem doniesienie, że w jakimś przedszkolu zmuszano chłopca do przebierania się za dziewczynkę to nie byłem wcale zdziwiony i nawet nie skojarzyło mi się to z żadnym genderem tylko z przedszkolem i pedagogiką po prostu. Przejrzawszy program „równościowego przedszkola” uważam, że jest to nawet fajniejsze więzienie od mojego o ile tylko wychowawcy trzymają się programu a nie, jak to mają w zwyczaju, starają się głównie pokazać kto tu rządzi a kto jest małym zwierzątkiem, które ma żreć, srać i spać na komendę.
Sprawę edukacji seksualnej omówię w trzeciej części mojego artykułu, która dopiero się ukaże. Jestem przekonany, że nie da się uczyć o seksie bezideowo, ponieważ seksualność otwiera człowieka na pewne doświadczenia egzystencjalne, które mają charakter intymny i subiektywny a w związku z tym nie da się ich opisać i zaprezentować w jakiejś formie ogólnej. Warto też zastanowić się nad poglądem, który w prawdzie też ma charakter spektrum ale głosi, że dzieci są własnością rodziców. Pogląd ten jest, w moim przekonaniu, w jakimś sensie podzielany zarówno przez prawicowych ideologów jak i ideologów feministycznych przy jednoczesnym zachowaniu sporu. Jedni głoszą, że rodzice mają absolutne prawo do tego aby decydować o czym i w jaki sposób mają być uczone ich dzieci a drudzy mówią, że początkowy etap życia dziecka jest zupełnie bezwartościowy i jest ono wtedy fragmentem ciała matki, która może się go pozbyć na życzenie czyli dokonać aborcji. Obydwie te postawy są tylko lżejszą i cięższą formą tego samego zła jakim jest uprzedmiotowienie człowieka.

Wiele krytyki opiera się na pewnych osobistych doświadczeniach formułujących tę krytykę osób. Odnoszą się do nich zarówno pani prof. Ryś jak i nawet prof. Lew-Starowicz. Uważam, że byłoby to w porządku o ile konsekwentnie zachowano by ten styl myślenia społecznego tak, jak ja go zachowuję. Zachowując tę konsekwencję musimy bowiem zauważyć, że doświadczenia ludzkie w kwestii seksualności i płci są szalenie różnorodne. Dużo na ten temat pisali już psychoanalitycy sto lat temu a obecnie zajmują się tym zagadnieniem także badacze gender studies. Jeżeli jest tak, że ja czy mój syn bawiliśmy się tylko i wyłącznie zabawkami przeznaczonymi dla chłopców pomimo to, że nikt nas do tego nie zmuszał to czy z tego faktu wynika, że udostępnianie dzieciom zabawek przypisywanych obydwu płciom jest czymś złym? Z drugiej strony owa konsekwencja, o której pisałem, musi prowadzić także do otwarcia się na doświadczenia innych osób, które w dzieciństwie przejawiały skłonności do wybierania innych zabawek niż tych przypisywanych do ich biologicznych płci. Tutaj mamy do czynienia z całym wachlarzem postaw, które mogą wręcz wyrażać się w odmiennej orientacji seksualnej. Tradycyjne myślenie każe albo pomijać takie osoby udając, że ich nie ma albo „leczyć” tak jak stało się to w wypadku wybitnego angielskiego matematyka Alana Turinga, któremu z powodu homoseksualizmu wytoczono proces o naruszenie "moralności publicznej". Sąd dał mu wybór: więzienie lub terapię hormonalną. Turing wybrał terapię – konsultacje z psychiatrą i roczną kurację hormonalną, polegającą na przyjmowaniu estrogenu (kastracja chemiczna). Skutkiem ubocznym kuracji była między innymi ginekomastia. Wskutek skazania stracił certyfikat dostępu do poufnych informacji oraz odsunięto go od badań związanych z konstrukcją komputera. Ostatecznie Turing zamknął się w swojej sypialni i popełnił samobójstwo. Oczywiście opisane tu wydarzenia miały miejsce ponad pięćdziesiąt lat temu i obecnie w Europie tego rodzaju zjawiska nie mają już miejsca. Słuchając jednak wypowiedzi krytyków „ideologii gender” można odnieść wrażenie, że ich myślenie jest jakoś ideowo związane z tamtymi postawami.

Na koniec tej części pragnę podzielić się swoją refleksją na temat działań polskiego Kościoła w obrębie krytyki „ideologii gender”. Prym w tej kwestii wiodą biskupi, którzy regularnie piszą różne listy i oświadczenia stopniowo stosując coraz więcej słów i pojęć zawierających człon „gender-”. Jednak za tym wysiłkiem słowotwórczym nie idzie w parze wysiłek intelektualny. Ostatni list, który ma być odczytany w niedzielę św. Rodziny możemy przeczytać choćby TUTAJ na dodatek w dwóch wersjach – pierwotnej i poprawionej. Już sam ten fakt jest zaskakujący, że debata o „ideologię gender” stała się tak gorąca, że aż wydziera się jakieś robocze wersje dokumentów z Episkopatu by pokazywać je publicznie w internecie!
Sam tekst oczywiście niczym nie zaskakuje. Napisany jest z perspektywy osób, które z gender studies nie miały nigdy do czynienia, które gdzieś na szybko zostały na ten temat poinformowane i to nie z perspektywy bycia-zainteresowanymi mają szansę do tej wiedzy się zbliżyć ale z perspektywy poczucia zagrożenia. Pisząc, że „nie miały do czynienia” nie mam na myśli, że nie ukończyły studiów z tej dziedziny ale przede wszystkim widać wyraźnie, że nie spotkały się z żadną osób, które tą tematyką się zajmują, nie były gotowe otworzyć się na rozumienie. Najbardziej dobitnie widać to w nawiązaniu do kwestii „równościowego przedszkola”, którego program był już powyżej w moim artykule linkowany. Warto ponownie zajrzeć do tego dokumentu. Biskupi znów piszą z oburzeniem o przebieraniu chłopców za dziewczynki a dziewczynek za chłopców kompletnie wyrywając te czynności z jakiegokolwiek kontekstu, w którym osadziły ją pierwotnie autorki programu. Na stronie 57. programu znajdziemy dokładne wyjaśnienie, z którego wynika, że dzieci przebierają się właśnie po to aby pokazać na jakiej podstawie ludzie identyfikują płeć poprzez wygląd i zachowanie. Na dodatek dzieci SAME decydują jak chcą się przebrać. Towarzyszy tym zajęciom także pewna refleksja historyczna o tym jak ludzie ubierali się dawniej oraz o tym jak ludzie ubierają się na świecie. O ile mnie pamięć nie zawodzi ja także na pewnym etapie swojej edukacji miałem tłumaczone takie kwestie. Jednak w moich czasach nie było jeszcze modnego słowa „gender”. Tak czy inaczej nie potrafię zauważyć zła w tym scenariuszu. Czy pokazanie dzieciom, że kiedyś więcej mężczyzn nosiło długie włosy niż teraz jest odwodzeniem ich od wiary? Czy aby na wszystkich obrazach religijnych Jezus nie nosi długich włosów i powłóczystej szaty? Czy zdaniem polskich biskupów niestosownie się ubierał? Trudno powiedzieć, bo w tym liście o Nim nie ma ani słowa, ponieważ wobec kwestii tak palących jest postacią nieistotną.
W liście oczywiście znajdujemy standardowy spór definicyjny o to czym „ideologia gender” jest. Jak zwykle mówi się o jej związkach z marksizmem i neomarksizmem uważając te idee za złe na wskroś i za razem nie wskazując wiernym tych punktów wspólnych. Warto w tym miejscu nadmienić, że marksizm jest (może nieudolną ale jednak) próbą urzeczywistnienia chrześcijańskich wartości sprawiedliwości społecznej czy równego podziału dóbr przy pominięciu faktu, że są to właśnie wartości chrześcijańskie (być może w tym fakcie mieści się właśnie spora część owej „nieudolności”). Z listu dowiadujemy się też, że „ideologia gender” neguje znaczenie płci biologicznej w życiu społecznym. Trudno zrozumieć ten zarzut. Przecież badania genderowe skupione są właśnie wokół tych zagadnień – wokół próby określenia co jest „kobiece” a co „męskie” w danym społeczeństwie. Zdaniem biskupów jest zagrożeniem dla rodzin taka sytuacja, że osoby o płci biologicznej męskiej podejmowałyby zachowania, które przez większość społeczeństwa, w którym żyją uważane są za kobiece i na odwrót (tak ja to przynajmniej rozumiem). Innymi słowy: w rodzinie ważne jest aby nad dzieckiem bardziej bezpośrednią opiekę sprawowała ta osoba, która ma chromosomy XX zaś osoba o chromosomach XY pozostawała bardziej zdystansowana i mogła dzięki temu skupić się na zapewnieniu bytu materialnego rodzinie. Wydaje mi się, że biskupi mają rację co do tego, że oczywiście te role są bardzo ważne i mają znaczenie dla prawidłowego rozwoju dziecka. Nie jestem jednak pewien czy faktycznie tak ważne jest aby odpowiadał im jakiś jeden konkretny układ chromosomów. Trudno mi też sobie wyobrazić aby w „Biblii” można było znaleźć jakieś informacje na ten temat. Przecież stworzenie ludzi jako mężczyznę i kobietę nie budzi żadnych kontrowersji. Słusznie zauważa w ostatnim numerze „Tygodnika Powszechnego” ks. Jacek Prusak:

„Nie jesteśmy bezpłciowymi istotami przybierającymi ludzkie formy, ale nie utożsamiajmy biblijnej koncepcji stworzenia mężczyzny i kobiety z podniesieniem stereotypów płciowych do rangi dogmatów”. [TP 50 | 15 grudnia 2013]

Warto też zauważyć, że środowisko Kościoła Katolickiego wcale nie jest jednoznaczne w ocenie "gender studies". W jego obrębie można spotkać wiele mądrych osób, które widzą złożoność tych zjawisk i biorą udziału w ideologicznej wojnie tylko są raczej nastawione na rozumienie. Jedną z takich osób jest bez wątpienia ks. Jacek Prusak.

Kolejne kontrowersje dotyczące uczenia o masturbacji i wytycznych WHO są także i dla mnie nurtujące. Podzielam tu niepokój biskupów jednak myślę, że patrzę na tę kwestię z innej perspektywy o czym będzie mowa w kolejnej części mojego artykułu. Warto jednak nadmienić, że trudno wykazać aby masturbacja miała być w ogóle czymś złym lub dobrym. Tak zwane „uzależnienie od masturbacji” jest obserwowane jedynie w kulturach judeochrześcijańskich i najczęściej jest elementem szerszego zaburzenia jakim jest erotomania czy nimfomania a przez wielu duchownych postrzegana bywa jako czynność sama w sobie, której zaprzestanie lub podjęcie znacząco determinuje stan ludzkiego ducha. Tak oto np. warszawski wybitny duszpasterz akademicki ks. Pawlukiewicz poświęca co najmniej jedną trzecią czasu każdego wykładu tematyce tzw. samogwałtu. Trudno się jednak zorientować czy mówi do ofiar gwałtów czy do gwałcicieli ale jestem przekonany, że jego działalność można podciągnąć pod „seksualizowanie młodzieży”, bo znam osoby, które dopiero po wysłuchaniu tych wykładów zaczęły żywo interesować się takimi praktykami seksualnymi. Wydaje się jednak, że o żadnej czynności nie można powiedzieć, że jest dobra lub zła. Ważna jest zarówno intencja jak i pewien kontekst egzystencjalny, w którym się jej dokonuje. Natomiast bardzo śliskim tematem jest doszukiwanie się uzasadnień medycznych. Jeżeli ktoś nie jest katolikiem, jest mężczyzną ale mało otwartym na kontakty z kobietami i jedyną satysfakcję seksualną czerpie z masturbacji to trudno powiedzieć, żeby był chory na jakieś zaburzenia psychiczne jeżeli on sam ich nie doświadcza. Założenie rodziny nie jest przecież obowiązkiem każdego człowieka – niektórzy tego nie chcą albo wręcz się do tego nie nadają i powinniśmy dać im spokój. Natomiast jeśli ów hipotetyczny młodzieniec uskarża się jednak na jakieś problemy to naiwnością byłoby sądzić, że zaprzestanie masturbacji będzie głównym celem ku jakiemu winna zmierzać poprawa jego życia. Wydaje się, że problemy związane z nawiązywaniem relacji mogłyby tutaj być jakimś centralnym zagadnieniem jego trudności a takie problemy są z reguły bardzo skomplikowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz