Jakiś czas temu
supermarket TESCO wprowadził możliwość zakupów online. Za
niewielką opłatę za dostawę (od 3,48 zł do 9,98 zł - zależnie
od terminu dostawy i miasta) można skompletować sobie zakupy,
wybrać termin z dokładnością do dwóch godzin i spokojnie czekać,
aż ciężkie hektolitry wody w zgrzewkach, worki ziemniaków i inne
produkty spożywcze same przyjadą pod drzwi dostarczone przez miłego
pana dostawcę. Nie trzeba stać w kolejkach do kasy, nie trzeba
taszczyć jedzenia przez pół miasta – wszystko dzieje się samo,
a do tego niedrogo i kulturalnie. Jednak ta namiastka luksusu, na
który stać każdego, obarczona jest przedziwnymi obwarowaniami
regulaminu, który musi dziwić osobę od lat korzystającą z usług
przeróżnych sklepów internetowych. Większość przedmiotów,
które posiadam, zakupiłem przez internet. Nawet komputer, na którym
teraz piszę, pochodzi z Allegro. Korzystałem też z usług
innych internetowych sklepów spożywczych. Tym bardziej zastanawia
mnie sposób, w jaki TESCO przeprowadza swoich klientów przez
kolejne etapy zakupów online. Czy faktycznie jest to jedynie wina
ograniczeń, które są wynikiem braku kontaktu „twarzą w twarz”
klienta ze sprzedawcą, czy może to jakaś świadomie kreowana
polityka marketingowa stosująca znane psychologom i socjologom
drobne techniki manipulacji?
Zatem po kolei. Klient
zakłada sobie konto w serwisie TESCO i przystępuje do zakupów. Na
razie wszystko wygląda jak w standardowym sklepie – wybiera się
poszczególne produkty, ustala ilości. Istnieje jednak pewna
„drobna” różnica. Składając zamówienie, klient nie widzi
cen, lecz jedynie tzw. wartości orientacyjne. Szczegółowy opis
znajdziemy na stronie
http://www.tesco.pl/ezakupy/pomoc/pomoc-czym-jest-wartosc-orientacyjna.php:
„Ceny produktów oraz
wartość zakupów pokazane na stronie Tesco Ezakupy są
orientacyjne. W czasie dostawy ceny pewnych produktów mogą różnić
się od tych podawanych na stronie w dniu składania przez Ciebie
zamówienia. Produkty liczone są po cenie z dnia dostawy,
obowiązującej w sklepie Tesco, z którego realizowana jest dostawa
na dany adres. Różnice w kwocie mogą być spowodowane
następującymi czynnikami:
- Osoba kompletująca zamówienie może ważyć produkty, takie jak owoce i warzywa lub wybrać wstępnie zapakowane i zważone produkty, jak mięso czy drób. Oznacza to, że waga może lekko odbiegać od zamówionej, a cena produktu może nieznacznie różnić się w sklepie od ceny pokazanej na stronie.
- Może się zdarzyć, że zamówione produkty nie są dostępne. W takim przypadku zawsze staramy się zaoferować produkt zastępczy. Staramy się go zastąpić produktem podobnym do zamówionego i w podobnej cenie.
- Ceny niektórych produktów mogą się zmienić od dnia złożenia zamówienia do dnia dostawy (realizacji zamówienia), w takim przypadku za swoje zakupy zapłacisz cenę z dnia dostawy.
- Różnica w cenie pojedynczych produktów może się pojawić po zalogowaniu się. Wynika to z możliwych różnic cen pomiędzy sklepami Tesco, z których realizowane są dostawy do danych miast lub dzielnic.
Suma cen orientacyjnych produktów z zamówienia stanowi orientacyjną wartość zakupów.
Jeśli w dostawie otrzymasz produkt, którego nie chcesz zakupić, gdyż jego cena różni się od tej w momencie składania zamówienia, nie musisz go przyjmować. Możesz zwrócić każdy produkt Dostawcy i nie będziesz obciążony ich kosztem”.
Wydaje się, że pierwszy punkt jest sensowny.
Wiadomo, że np. ziemniaki są ze swej natury kwantowe – nie można
dołożyć na wagę lub z niej zdjąć mniej niż jednego ziemniaka,
trudno zatem wymagać, by zamawiając 5 kg, otrzymać 5,000 kg,
chociaż warto byłoby też określić, jaki jest ten dopuszczalny
błąd pomiaru.
Punkt drugi zaczyna skłaniać do refleksji. Jak
to się może zdarzyć, że zamówione produkty nie są dostępne?
Czy aby klient nie powinien już od początku wiedzieć, co jest
dostępne, a co nie? W większości sklepów internetowych rzecz tak
właśnie wygląda. Ileż to razy smuciłem się, próbując kupić
jakąś książkę w księgarniach online i zawsze czerwonym drukiem
napisane było „towar niedostępny”, a przecież stosując logikę
TESCO, mógłbym zamówić w Empiku „Trylogię” Kafki, a otrzymać
„Trylogię” Sienkiewicza (oczywiście z możliwością wycofania
się z transakcji!).
Punkt trzeci woła o pomstę do nieba! W jaki
sposób cena towaru może ulegać zmianie podczas transportu?
Oczywiście może – np. siostra mojej dziewczyny zamawia kosmetyki
w Korei Południowej. Dostawa trwa czasem ponad miesiąc. Być może
w tym czasie cena zmienia się, ale ona płaci zawsze tyle, ile
kosztowały w dniu złożenia zamówienia… Natomiast dezodorant
mojej dziewczyny podczas transportu z TESCO na Bemowie do jej
mieszkania na Żoliborzu podrożał o 10 zł, czyli trzykrotnie
(„wartość orientacyjna” = 5 zł).
„Możesz zwrócić każdy produkt Dostawcy i nie
będziesz obciążony ich kosztem” - cóż za łaska!
No i teraz pora na uruchomienie wyobraźni. O
godzinie 15 przyjeżdża bardzo miły pan zmęczony taszczeniem
ciężkich zakupów na 7. piętro. Ucieszony klient przegląda
fakturę, która opiewa na 250 zł przy „wartości orientacyjnej”
240 zł. Po chwili okazuje się, że od wczoraj podrożały
dezodorant i jajka. Czy klientowi opłaca się zwracać te produkty i
pędzić do sklepu po jajka, skoro miał zamiar zaraz piec ciasto?
Nie za bardzo… Poza tym co to jest te 10 zł przy 250? To prawie
nic. Na dodatek pan dostawca jest miły i przecież to nie jego wina,
bo to nie on ustala ceny, w ogóle mało ma wspólnego z tym całym
„molochem”, więc po co psuć atmosferę głupim skąpstwem.
„Dooobra, niech będzie”. Szkoda, że na fakturze nie zaznaczono
chociaż jakimś znakiem czy pogrubieniem produktów, których ceny
przekroczyły „wartości orientacyjne”.
To jest właśnie klasyczna technika manipulacji
„stopa w drzwiach” - skoro już dostawca znalazł się w domu i
ja zgodziłem się przyjąć oczekiwane zamówienie, to łatwo też
przystanę na jakieś nieoczekiwane, niekorzystne dla mnie warunki
transakcji. Te 10 zł to bardzo niewiele, ale przecież TESCO
obsługuje tysiące klientów. Poza tym taka konkurencja jest
nieuczciwa, bo nie znając faktycznych cen produktów, lecz jedynie
jakieś „wartości orientacyjne”, nie mogę porównać ich z
cenami w innych tego typu sklepach.
Podobnie gdybym wiedział od razu, że dany
produkt jest niedostępny, to być może po prostu bym go nie
zamawiał, zamiast rezygnować z dostarczonego „zamiennika” (może
mój kot jest wybredny – nie załatwi się do „piasku-zamiennika”,
tylko do „swojego piasku”, za to dostawca będzie się męczył i
taszczył kilka worków na 7. piętro po to, aby je z powrotem
zabrać).
Na koniec pozostaje refleksja filozoficzna. Jeżeli
zakupy online powinny w jakimś sensie stanowić odpowiednik
normalnych zakupów (a tak stanowi polskie prawo), to jak miałby
wyglądać zwyczajny sklep naziemny, w którym panowałyby zasady
zbliżone do tych w TESCO online? Myślę, że byłaby to ogromna
hala, której przejście zajmuje około jednego dnia. Regały uginają
się pod ciężarem produktów. Niestety, niektóre są niewidoczne,
jakby ukryte we mgle. Do ręki biorę butelkę: „Cola? Pepsi?”,
okaże się jutro, gdy wyjdę ze sklepu, w każdym razie to
odpowiedniki w zbliżonych cenach („cenach” czy „wartościach
orientacyjnych”?). Na półkach nie ma klasycznych cen, ale
„wartości orientacyjne”. W koszyku układam całą tonę
zakupów. Sprzedawca wylicza sumę „wartości orientacyjnych”:
„Spokojnej podróży, jutro będzie pan przy wyjściu i wszystko
się okaże. Część produktów może ulec transformacji w swoje
zamienniki podczas drogi, ceny też mogą ulec zmianie, ale może pan
ze wszystkiego zrezygnować i nie będzie pan musiał podróżować w
drugą stronę, aby odnieść produkty na ich miejsca”. Przy
drzwiach dopiero stoi właściwa kasa. Obliczono właściwą cenę.
Dziękuję, następnym razem kupię pod domem…
Tak oto TESCO przejawia brak szacunku zarówno
wobec klientów, jak i swoich pracowników. Myślę, że firma
majątku się nie dorobi na tych drobnych oszustwach na kilka
złotych, ale za to może łatwo stracić kapitał społecznego
zaufania, który jest niezwykle trudny do odbudowania.
"...nowe dywaniki kupione w Tesco..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz